Kristen (Liv Tyler) i James (Scott Speedman) są parą z długim stażem. W ich związek wkrada się jednak wiele niedopowiedzeń. Zmęczeni sytuacją, a może też sobą, kochankowie postanawiają wypocząć w wiejskim domku letniskowym. O czwartej nad ranem do ich drzwi puka nieznajoma dziewczyna, pytająca o kogoś, kto wcale tu nie mieszka… Akcja „Nieznajomych” – debiutanckiego filmu Bryana Bertino – toczy się w ustronnym lesie, ale nie wiadomo, w jakim dokładnie stanie. Jedną ze straszniejszych horrorowych zagrywek jest suponowanie, że ekranowe – osadzone w świecie realnym – wydarzenia mogą przydarzyć się każdemu z nas. „Nieznajomi” to film częściowo oparty na faktach. Zarówno scenariusz, jak i przestrzeń kadru przywołają w nas wspomnienia okrutnej zbrodni, która wstrząsnęła światem niemal pół wieku temu. James i Kristen nie znają swoich prześladowców – podobnie, jak Sharon Tate nie znała Charlesa Mansona i jego wyznawców. Vintage’owy urok posiadłości, w której bohaterowie dręczeni są przez nocnych gości, pozwala wierzyć, że zabójstwo Tate i jej przyjaciół stanowiło dla Bertino diaboliczne źródło inspiracji. Manson zapukał do drzwi hollywoodzkiej aktorki, ale równie dobrze mógłby stanąć w Waszym progu. „Nieznajomi” wywołują nerwowe myśli: czy na pewno zamknąłem drzwi po powrocie do domu…?
Film jest naturalistyczny i dużo zawdzięcza swej prostocie. Stanowi historię zbrodni kompletnie nieumotywowanej, bezsensownie brutalnej i pod tym względem przypomina klasyczny thriller Michaela Hanekego „Funny Games”. Tytułowi antagoniści noszą na twarzach maski, które można by dostać w pierwszym lepszym sklepie. Nie wiemy, jakie oczy kryją się za tym kamuflażem, choć możemy podejrzewać, że są bezdennie puste i emanują niewymawialnym złem. Braku ekspresji trojga morderców towarzyszy straszliwie stoicka choreografia ciał. Kristen i James wiedzą, że nieznajomych nie obchodzą konsekwencje, wynikające z ich własnego bestialstwa. Odór bezsilności unosi się w powietrzu.