Crystal Lake przechrzczono na Forest Green, by na zawsze zapomnieć o Jasonie Voorheesie – zabójcy w hokejowej masce, który przez lata siał w okolicy spustoszenie. Spotkanie z psychopatą wciąż wspomina jednak Tommy Jarvis (Thom Mathews), niepotrafiący uporać się z krwawą przeszłością. Chłopak odwiedza miejsce pochówku Jasona i próbuje unicestwić jego szczątki – raz na zawsze. Gdy przebija zwłoki stalowym prętem, zrywa się burza, a uderzenie pioruna przywraca mordercę do życia. Miejska legenda o nieśmiertelnym siepaczu na nowo staje się prawdziwa.
W „Piątku, trzynastego VI” Jason Voorhees po raz pierwszy zyskuje nadludzką siłę: niebywale atletyczny był w każdym poprzednim prequelu, ale dopiero reżyserowany przez Toma McLoughlina film czyni z niego nieumarłą kreaturę, której nie powstrzyma nikt i nic. Ze swojego plugawego grobu powstaje Jason niczym potwór Frankensteina, a scena wyraźnie nawiązuje do horrorów ze stajni Universal Monsters: nad starym cmentarzyskiem kłębią się opary upiornego, choć niezbyt wiarygodnego dymu, udającego mgłę, „życiodajna” błyskawica jest zaś old-schoolowo rysunkowa. Straszliwe, w duchu gotyckie opary unoszą się też nad samym jeziorem Crystal, które w toku kolejnych zdarzeń zostanie milczącym świadkiem brutalnych zbrodni. „Piątek, trzynastego VI: Jason żyje” z jednej strony posiada cechy klasycyzujące, stawiające film w jednym rzędzie z „Ostatnim rozdziałem” czy „Nowym początkiem”, z innej natomiast perspektywy łamie pewne utarte konwencje, okazuje się horrorem ciekawym, bo burzycielskim. To film-dyskurs, pełen autoreferencyjnych aluzji, ostrym krytykom przypominający, że nade wszystkim ma być slasher dobrą zabawą.
Poprzedni „Piątek” sugerował, że Tommy przejmie maczetę Jasona i sam zacznie zabijać. McLoughlin zastosował jednak retconowy trik: pisząc scenariusz, kompletnie zignorował dwuznaczne zakończenie „Nowego początku”, obmyślił prostszy koncept fabularny, a Reggiego i Pam zamienił na nowych bohaterów. Postaci takie, jak Cort (Tom Fridley) czy Hawes (Ron Palillo) są komiczne, bo i sam film zaprogramowano jako miks krwawego horroru oraz dowcipnej czarnej komedii. W jednej ze scen Jason urywa mężczyźnie rękę i sam dziwi się swojej krzepie, w innej śmieszyć ma rozsmarowana na drzewie gęba – zmasakrowana, ale wesoła. Sam prolog „Piątku, trzynastego VI” parodiuje intro z bondowskiego „Doktora No”. Dlaczego? Bo to groteska sama w sobie. Niech Was jednak nie zmyli sowizdrzalski stosunek reżysera do Jasona: film wciąż emanuje horrorowym urokiem, czemu dowodzi wspaniale jesienna aura, panująca nad Crystal Lake.
Postmodernistyczny humor i metafikcyjne, śródgatunkowe nawiązania czynią z „Piątku, trzynastego VI” slasher wyprzedzający własne czasy. Gdy przed samochodem Lizbeth (Nancy McLoughlin) i Darrena (Tony Goldwyn) wyłania się zmartwychwstały psychopata, dziewczyna kieruje w stronę partnera sarkastyczną uwagę: „Widziałam wystarczająco dużo horrorów i wiem, że zamaskowanym szajbusom lepiej zejść z drogi”. Czwartą ścianę burzy później Martin (Bob Larkin) – zapijaczony dozorca cmentarza. „Po co wykopali tego Jasona? Niektórych to weselą dziwne rzeczy”, wyrokuje stary lump i natychmiast zwraca oczy prosto na kamerę. Film zainspirował wiele autoironicznych, najtisowych teen slasherów, z „Krzykiem” na czele. Był niejako ich zapowiedzią, Wesowi Cravenowi czy Geoffreyowi Wrightowi pomógł zbudować most łączący brutalne widowisko z żartobliwą formą.
Efekty gore nie są w „Piątku, trzynastego VI” tak soczyste, jak na przykład w odsłonie poprzedniej, ale niektóre morderstwa bywają pomysłowe: Jason dokonuje potrójnej dekapitacji, a także „wkomponowuje” twarz dziewczyny w ścianę samochodu kempingowego, łamiąc jej przy tym czaszkę. Efektywna jest scena, w której ginie opiekunka obozowa, Paula (Kerry Noonan): choć samo zabójstwo toczy się off-screen, poprzedzają je ujęcia samootwierających się drzwi oraz szalejącej za oknem wichury. Na suspens tej sekwencji świetnie wpływa złowieszczy szum osłoniętego nocą lasu. Pełne napięcia są chwile, w których Jason obserwuje, jak Paula przechadza się po śródleśnej chatce, pilnując, czy wszyscy obozowicze śpią. Dziewczyna nie wie, że morderca patrzy na nią zza okna i kroczy równolegle z nią. W innej scenie widzimy, jak Voorhees dusi miotającą się ofiarę w swym morderczym uścisku – wszystko to wykadrowane zostaje jednak sponad głów aktorów. „Piątek, trzynastego VI” jest horrorem atrakcyjnie sfotografowanym.
„Jason żyje” to segment mniej wulgarny niż „Nowy początek”: znalazło się w nim miejsce dla trochę zbyt wielu postaci dziecięcych, brak T&A na pewno też niektórych rozczaruje. W roli przodującej przeciętnie wypada Thom Mathews – choć jego występ w „Powrocie żywych trupów” (1985) należał przecież do udanych. Na szczęście ratunkiem okazują się new wave’owe, pop-punkowe kawałki, przy których ciało samo zaczyna tańczyć („I’m No Animal”, „He’s Back”). Przebojowa ścieżka dźwiękowa to, oczywiście, wisienka na torcie. Najistotniejszymi zaletami „Piątku, trzynastego VI” pozostają meta-humor oraz bystra, przemyślana reżyseria.
Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name Is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.