Maggie Q naprawdę nie ma szczęścia do horrorów. W „Slumber” aktorka dzielnie mierzyła się z paranormalną zmorą (słowiańską Nocnicą), ale widzowie uznali film za zbyt odtwórczy. Jeszcze słabsza była „Wyspa Fantazji” – uśmiercona przez chybiony marketing i stertę naprawdę źle przemyślanych plot twistów. Teraz na platformy VOD wszedł drugi wyspiarski horror z udziałem Q. W osadzonym u wybrzeży Tajlandii „Death of Me” para małżonków odkrywa upiorne nagranie wideo ze swoim udziałem, nie pamiętając jednak żadnych wydarzeń minionej nocy. Okazuje się, że barmanka dolała im do drinków substancje psychoaktywne – nie wiadomo tylko, po co. Spokojny urlop zamienia się w wakacje z piekła rodem.

Darren Lynn Bousman, reżyser „Death of Me”, reklamuje swój nowy cash grab jako „straszniejszą wersję «Kac Vegas»”. Jedyne, co się tu zgadza, to, że owszem – trzecia odsłona serii Todda Phillipsa była już filmem strasznie złym. Jednak najwięcej ma „Death of Me” wspólnego z wizytą Brada Coopera i chłopaków w Bangkoku. Oba filmy przemawiają nadto ksenofobicznym językiem; w tym nowszym nie występują właściwie szlachetne postaci tajlandzkiego pochodzenia – dla Neila i Christine wszyscy cudzoziemcy są z gruntu antagonistami. Amerykanie zawsze uwielbiali demonizować dukających po angielsku obcokrajowców (vide: „Hostel”, „Hex”, „Train. Rzeźnia na szynach”), ale myślałem, że to przebrzmiały trend. Jak widać nie dla Bousmana.
Czytaj dalej „Why leave paradise?” [„Death of Me”, 2020]