Archiwa tagu: Linnea Quigley

Like a Flaming Phoenix. [„Krzycz, kochana! Mój Koszmar z ulicy Wiązów”, 2019]

     Kiedy pod koniec 1985 roku ukazał się „Koszmar z ulicy Wiązów II” – sequel wielkiego przeboju Wesa Cravena – nikt nie był gotów na jego homoerotyczny podtekst. W filmie, w którym nastolatek z Elm Street zostaje opętany przez Freddy’ego Kruegera, roi się od mniej lub bardziej zawoalowanych aluzji. Znalazło się tu miejsce dla sugestywnych ujęć na falliczne symbole, zabaw z pejczem pod szkolnymi prysznicami, przy łóżku głównego bohatera spoczywa zaś literatura Jacka Kerouaca. Za każdym razem, gdy dziewczyna Jessego naciska na kontakty seksualne, ten wpada w panikę: czuje w sobie Freddy’ego, pożerającego go od środka, władającego ciałem i duszą. To wyraźna metafora wypieranych skłonności seksualnych. Nic więc dziwnego, że wkrótce po premierze nadano filmowi łatkę „najbardziej gejowskiego” horroru w dziejach. Na nikim z aktorów i twórców nie odbiło się to równie bardzo, jak na Marku Pattonie.

ScreamQueenMyNightmareOnElmStreet03

     Filmowy Jesse został wręcz znienawidzony za swój pierwszoplanowy występ i w rezultacie odbiło się to na jego relacjach zawodowych. W opinii wielu fanów „Koszmaru…” Patton zrujnował kontynuację homoerotycznymi scenami, co dziś brzmi jeszcze bardziej absurdalnie niż przed laty: nie on odpowiadał przecież za scenariusz. Dyrektorzy castingu nie chcieli współpracować z quasi-wyoutowanym aktorem; ciągłe szykany sprawiły, że postanowił on zniknąć z przestrzeni publicznej i zaszył się w niewielkim, meksykańskim mieście. Przez ponad dwie dekady Patton uchodził za „Gretę Garbo horroru”. Nikt nie mógł się z nim skontaktować, organizatorzy fanowskich festiwali zachodzili w głowę, jakaż to straszna tragedia przydarzyła się Jessemu Walshowi. Aktor chował się przed światem, dopóki nie odkrył, że jego nazwisko obrosło legendą. Dziś Mark Patton to ktoś więcej niż gej, który zniszczył „Koszmar z ulicy Wiązów II”. To gejowska ikona, ulubieniec horrorowych konwentów. Współcześni fani grozy cenią sobie talenty Pattona, a on sam usankcjonował wreszcie swoją kultową rolę.

Czytaj dalej Like a Flaming Phoenix. [„Krzycz, kochana! Mój Koszmar z ulicy Wiązów”, 2019]

„Does that sign say ‚Deathville’?” [„The Barn”, 2016]

     Rok 1989. Mieszkańcy Wheary Falls szykują się do obchodów święta halloween. Dla niektórych jest ono najbardziej plugawym spośród dni, bo przypomina o okrutnym morderstwie sprzed wielu lat. Inne podejście wykazują przyjaciele z liceum, Sam (Mitchell Musolino) i Josh (Will Stout), którzy − z racji wieku − gardzą już cukierkami, ale nigdy nie machną ręką na sąsiedzkie psikusy. W towarzystwie kilkorga przyjaciół kawalarze mają zamiar broić całą noc. Po zmroku grupa postanawia zatrzymać się przy opuszczonej stodole i urządzić popijawę. Nikt nie wie, że w rolniczej kanciapie czai się zło.

TheBarn2016 2

     Krew, bebechy, nagie cycki i dużo rock and rolla. Wszystkiego tego możecie spodziewać się po „The Barn” − mikrobudżetowym retro horrorze w reżyserii młodego zdolniachy, Justina M. Seamana. Film stara się odwzorować styl ejtisowych slasherów i spisuje się na tym polu doskonale. Seaman z dużą wprawą replikuje archaiczne rzemiosło: operując wyłącznie sztucznym oświetleniem, kamerą zoomując masakrowane ciała i teatralnie przerażone twarze. Przedstawia nam tercet antybohaterów − Boogeymana, Hollow Jacka i upiornego stracha na wróble − którzy zrobią wszystko, by zamienić halloween w piekło na ziemi.

Czytaj dalej „Does that sign say ‚Deathville’?” [„The Barn”, 2016]

Jak Feniks z koszmarów. [„Koszmar z ulicy Wiązów 4: Władca snów”, 1988]

     Kristen (Tuesday Knight), Kincaid (Ken Sagoes) i Joey (Rodney Eastman) dokonali niemożliwego: udało im się unicestwić demonicznego Freddy’ego Kruegera (Robert Englund) oraz przywrócić porządek na ulicy Wiązów. Gdy jednak sny zamieszkujących Springwood nastolatków zaczyna nawiedzać upiór w przybrudzonym swetrze i przetartym kapeluszu, heroizm tercetu zostaje poddany w wątpliwość. Kristen i jej koledzy powracają do nie tak starych nawyków: by nie zasnąć, łykają bogate w kofeinę napoje, znajdują nocne hobby. Potęga płonącego w piekle Freddy’ego rośnie jednak wraz z bezsiłą dusz jego ofiar, a tych łajdak zgromadził już wiele. Powrót mordercy ze świata snów inicjuje kolejną rzeź. W niebezpieczeństwie znajduje się grupa licealistów, z przyjaciółką Kristen – Alice (Lisa Wilcox) – na czele.

koszmar4-3-kristen-freddy

     „Koszmar z ulicy Wiązów 4: Władcę snów” wyreżyserowano wówczas, gdy popularność Freddy’ego Kruegera sięgnęła zenitu. Englund, wracając pamięcią do wydarzeń z planu zdjęciowego filmu, wspomina rozgorączkowanych fanów, otaczających jego campera. Na realizację „The Dream Master” studio New Line Cinema wyłożyło większe pieniądze niż rok czy trzy lata wcześniej, kręcąc poprzednie sequele „Koszmaru”. Krueger jawi się w tej wyjątkowej kontynuacji jak superbohater – nawet, jeśli z bohaterstwem nic go nie łączy. Powrót Freda z krótkiego urlopu w piekle to tak naprawdę jego wielkie wejście do panteonu najważniejszych zbrodniarzy kina. Kalecząc i szlachtując małolatów, Krueger wyciął sobie drogę do świątyni filmowych czarnych charakterów.

Czytaj dalej Jak Feniks z koszmarów. [„Koszmar z ulicy Wiązów 4: Władca snów”, 1988]

Cheesy fun

          Tysiąc pięćset sto dziewięćset. Dokładnie tyle slasherów zrodził rok 1981, często podawany za oficjalny początek boomu na horrory spod znaku maski i piły łańcuchowej. Premierę odnotowało wówczas szerokie spektrum filmów znamienitych, niezłych lub też okropnych, wśród nich „Piątek, trzynastego II”, „Happy Birthday to Me”, „Hell Night” czy – Boże, uchroń – „Final Exam”. Tytuł „Graduation Day”, którego dotyczyć będzie niniejsza recenzja, renomą plasuje się pomiędzy perłami Steve’a Minera i J. Lee Thompsona a pierwszym lepszym barachłem.

graduationdayhand

     Nawet przy najszczerszych chęciach nie da się uznać „Końca szkoły” za dzieło kompleksowo udane. Film Herba Freeda („Subterfuge” z Mattem McColmem, „Haunts”) bywa zarówno kompetentnie wykonany, jak i zupełnie niewydarzony. Ta twórcza sinusoida – efekt konfrontacji zróżnicowanych dyspozycji i temperamentów współrealizatorów – nie pozwala przybrać wobec „Graduation Day” szczególnie ciepłych uczuć.

Czytaj dalej Cheesy fun

„Demons… Not so smart”

     O ile wydany bezpośrednio na rynek DVD remake horroru z lat osiemdziesiątych nie zawsze musi okazać się całkowitym nieporozumieniem (patrz April Fool’s Day), o tyle publikowany z pominięciem dystrybucji kinowej remake autorstwa Adama Gierascha i Jace’a Andersona nie ma szans na bycie przyzwoitym filmem. Night of the Demons trzyma kaleki poziom wielu innych niskobudżetowych obrazów wyżej wymienionych, kpiąc sobie raz po raz ze smaku i przyzwoitości widza.

     Historia jest błaha i głupkowata – trudno w końcu po horrorze o nocy demonów oczekiwać skomplikowanej fabuły i zagmatwania wątków. Rzecz dzieje się w Luizjanie. Scena otwierająca film, nakręcona w tonacji taniej sepii, rozgrywa się w roku 1925 w rezydencji państwa Broussard. Młoda kobieta popełnia samobójstwo, skacząc z balkonu z pętlą wokół szyi, domniemanie w ucieczce przed zagrożeniem. Jej ciało zostaje zdekapitowane. Mało wyszukaną opowiastką od tej pory straszą się lokalne dzieciaki, przypisując zajściu paranormalny podtekst. Dekady później w domu Broussardów odbywa się przyjęcie, którego pomysłodawczynią jest ekscentryczna Angela. Grupka nieszczęśników zostaje omyłkowo zamknięta w opuszczonej posiadłości. Decydują się na podróż po piwnicy…

Czytaj dalej „Demons… Not so smart”

Keczupowe lata osiemdziesiąte

     Muszę przyznać, że z dużym dystansem podchodziłem do tego tytułu – kultowego w pewnych kręgach, zresztą cieszącego się popularnością zasłużenie, lecz nadal naiwnego i oferującego znacznie mniej niż chciałoby się oczekiwać. Podobnie jak znakomita większość filmów grozy doby lat 80. ubiegłego stulecia, „Noc demonów” to dzieło oryginalne inaczej, przepojone kliszami i rutyną. Jednak – a niech mnie – błaha historia w wydaniu niezbyt wziętego twórcy Kevina Tenneya okazuje się mieć na tyle silny potencjał, że i obok jej niedostatków przechodzi się obojętnie.

     „Noc demonów” to film afabularny. Bynajmniej nie pozbawiony akcji jak ambitniejsze dokonania Bruno Dumonta czy Jamesa Benninga, jednak wyraźnie nie stawiający na swojej treści akcentu. W tym uznanym horrorze, stawianym często za kwintesencję kina grozy sprzed ponad dwóch dekad, dyskusyjna linia fabularna stanowi pretekst do wrzucenia widza prosto w wir uproszczeń, nonsensu i kołtunerii, z których zbudowany jest cały projekt. Rzec, że „Night of the Demons” dotyczy grupki młodych, uwięzionych na chybionym przyjęciu rozgrywającym się w nawiedzonym domu, to wypowiedzieć się na temat fabuły wyczerpująco. Demony w niestarannej charakteryzacji, trzydziestoletni licealiści i radosny absurd wypełniają intrygę przez blisko półtorej godziny.

Czytaj dalej Keczupowe lata osiemdziesiąte