Głodówka. [„Feed the Gods”, 2014]

     Bracia Will i Kris Oatesowie – dotychczas żyjący z przybraną opiekunką – odwiedzają miasteczko, z którego pochodzą ich biologiczni rodzice. Jeden z nich chce w ten sposób poznać własne korzenie, drugi zaś zacieśnić więzi z bratem, wykazującym zgoła odmienne podejście do świata. W wyprawie towarzyszy im dziewczyna Krisa. Podróż nie kończy się tak, jak bohaterowie by tego chcieli: rodzinne miasto okazuje się opustoszałym grajdołem, a jego nieliczni mieszkańcy przejawiają bezzasadnie nieprzyjazne nastawienie. Jest też niemal wymarła mieścina wiązana z legendą Sasquatcha, mitycznej kryptydy, która czai się ponoć w głębinach okolicznej kniei. Starszy, mniej mądry z Oatesów postanawia uwiecznić jej istnienie na kamerze.

FtG2

     Nie można zrecenzować „Feed the Gods” – drugiej fabuły w karierze Bradena Crofta – bez napomknięcia o walorach technicznych filmu. Walory to w zasadzie swoiste słowne nadużycie: projekt prezentuje tragiczny poziom warsztatowy, jest kiepsko udźwiękowiony, nadużywa medium shotów, a nade wszystko sprawia wrażenie kręconego bez pomocy jakiegokolwiek oświetlenia planu. Obraz bywa momentami tak przyciemniony, że nie sposób nadgonić akcji. Nie żeby ta gnała jak szalona – żeglując z filmem Crofta łatwo dopłynąć można do przystani Sen. Zbyt wiele w tym zdrowo niedopracowanym projekcie znalazło się sekwencji, w których nie wiadomo, co dzieje się na ekranie: ten bowiem, zalewany falą czerni i szarości, utrudnia śledzenie fabuły. W jednej ze scen Will ciekawsko dźga palcem przytwierdzony do ściany, tajemniczy przedmiot. Wysilający wzrok widz nawet przy najszczerszych chęciach nie będzie, niestety, potrafił rozszyfrować, czym ów obiekt jest.

     Kuleją opracowane przez samego reżysera dialogi, zwłaszcza ich osobliwy brak realizmu („postrzeliłeś mnie” – mówi ze spokojem bohaterka drugoplanowa, do której głupszy Oates przypadkiem wycelował ze spluwy). Przedstawione sytuacje w ogóle są z gruntu absurdalne, przez co nie sposób odnaleźć się na miejscu bohaterów, a już na pewno emocjonować się ich losami. Niechlubnym pionierem okazuje się tu finał filmu, w którym – SPOILER – najbardziej charyzmatyczna z postaci zostaje uśmiercona na rzecz kilku chwil ekranowego roztkliwienia. Co tam logika i sens – najlepiej rzucić już niemal ocalałego protagonistę do stóp pieniącej się bestii, by może, tylko może wzbudziło to w oglądającym jakiegokolwiek emocje.

FtG3

     Na słowa pochwały zasługuje kompozytor Patric Caird, jedenastokrotny pretendent do nagrody Leo, którego eksperymentalna, niekiedy jakby plemienna ścieżka dźwiękowa nieraz pomogła odbić się filmowi od dna. Utwór towarzyszący napisom rozpoczynającym „Feed the Gods” przyprawia o ciary na plecach. Jest też w dziele Crofta pewna intryga, są ambitne założenia (da się zauważyć chęć zrewolucjonizowania przez reżysera podgatunku horroru o Wielkiej Stopie), całość zdaje się jednak przewyższać talent większości zaangażowanych w powstanie projektu osób. Warto obejrzeć „Feed the Gods” dla Shawna Robertsa, który występuje tu w roli nieogarniętego steryda. Nie tylko dlatego, że aktor stał się w ciągu minionych lat jednym z etatowych scream kings (grał w końcu między innymi w „Kronikach żywych trupów” i „A Little Bit Zombie”). Stał się także – jakkolwiek przyziemnie by to nie brzmiało – przystojniakiem nie z tego świata, a jego sylwetka nabrała iście superbohaterskich kształtów. Być może za rok poziom jego umiejętności aktorskich zrówna się ze skalą seksapilu (w mojej opinii Roberts to mocna „dziewiątka”). Być może za rok cudownie ozdrowieje ze swej reżyserskiej nieporadności Braden Croft.

FtG4

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

04

Dodaj komentarz