Wszyscy znają historię Candymana – czarnoskórego artysty i syna niewolnika, który za miłość do białej kobiety zapłacił własnym życiem, a potem odrodził się jako mściwy duch. Tony Todd olśniewał w tej roli trzydzieści lat temu, na planie filmu „Candyman” Bernarda Rose’a – stworzył brawurową, elektryzującą kreację, za sprawą której jego nazwisko do dziś wybrzmiewa po monarszemu. W piątek widzowie kin znów zadrżą przed ikonicznym mordercą z hakiem zamiast dłoni. I mam dla nich kapitalną wiadomość: Todd powraca w nowym „Candymanie”, gdzie znów hipnotyzuje szorstkim głosem i wokalizacją jakby z zaświatów.
Oryginalny „Candyman” (1992) był świadomym społecznie horrorem, w którym Rose wziął pod lupę nierówności klasowo-etniczne w Stanach Zjednoczonych i mechanizmy formowania się lęków kulturowych. Film dał podwaliny późniejszym posthorrorom w reżyserii Jordana Peele’a („Uciekaj!”, „To my”) i zainspirował między innymi duet Gerard Bush–Christopher Renz do nakręcenia „Antebellum”.
Czytaj dalej Tell everyone. [„Candyman”, 2021]