Tell everyone. [„Candyman”, 2021]

Wszyscy znają historię Candymana – czarnoskórego artysty i syna niewolnika, który za miłość do białej kobiety zapłacił własnym życiem, a potem odrodził się jako mściwy duch. Tony Todd olśniewał w tej roli trzydzieści lat temu, na planie filmu „Candyman” Bernarda Rose’a – stworzył brawurową, elektryzującą kreację, za sprawą której jego nazwisko do dziś wybrzmiewa po monarszemu. W piątek widzowie kin znów zadrżą przed ikonicznym mordercą z hakiem zamiast dłoni. I mam dla nich kapitalną wiadomość: Todd powraca w nowym „Candymanie”, gdzie znów hipnotyzuje szorstkim głosem i wokalizacją jakby z zaświatów.

Oryginalny „Candyman” (1992) był świadomym społecznie horrorem, w którym Rose wziął pod lupę nierówności klasowo-etniczne w Stanach Zjednoczonych i mechanizmy formowania się lęków kulturowych. Film dał podwaliny późniejszym posthorrorom w reżyserii Jordana Peele’a („Uciekaj!”, „To my”) i zainspirował między innymi duet Gerard Bush–Christopher Renz do nakręcenia „Antebellum”.

Czytaj dalej Tell everyone. [„Candyman”, 2021]

„American Horror Stories” – odcinek 7.: recenzja

W finale „American Horror Stories” Ryan Murphy znów zabiera widzów do najbardziej morderczej posiadłości stanu Kalifornia. W Murder House, zamieszkanym przez uwięzione w wieczności duchy, tym razem spotykają się zdesperowana matka – Michelle (Mercedes Mason), pogrążony w depresji doktor Ben Harmon (Dylan McDermott) i córka Constance Langdon – Addy (Jamie Brewer).

Dwaj ostatni aktorzy pojawiają się jednak przed kamerą z doskoku: rola Brewer to tylko krótkie cameo, a McDermott traktuje swój występ bardziej żartem niż na serio. Odcinek, z premedytacją zatytułowany „Game Over”, to przede wszystkim historia młodej matki i twórczyni gier konsolowych. Kobieta straciła męża, który nie był w stanie zaakceptować, że ta woli poświęcać się karierze zamiast życiu rodzinnemu. Rozwód mocno osłabił jej więź z synem. Michelle prosi nastolatka, by przetestował vertical slice nadchodzącej, growej produkcji – „Escape from Murder House”.

Czytaj dalej „American Horror Stories” – odcinek 7.: recenzja

Ostatnie podrygi. [„Candyman III: Dzień umarłych”, 1999]

Caroline McKeever (Donna D’Errico) zarządza galerią sztuki w Los Angeles i przygotowuje wystawę prac Daniela Robitaille’a – swojego pradziadka, który znany jest przede wszystkim jako legendarny Candyman (Tony Todd). Młoda kobieta nie wierzy w przypisywane mu zbrodnie; chce, by koneserzy malarstwa poznali go jako wrażliwego artystę, a nie mordercę z hakiem zamiast dłoni. By dowieść, że Candyman to tylko miejska legenda, Caroline przywołuje jego imię przed lustrem. Upiór powraca w okamgnieniu i wyznacza sobie jasny cel: chce zjednać się z krewniaczką, mieć ją po stronie mroku.

Cztery lata po box-office’owej klapie drugiego „Candymana” na rynku video ukazał się sequel – „Candyman III: Dzień umarłych”. W zasadzie cheapquel, bo film kosztował grosze i artystycznie nie mógłby równać się z „jedynką”; dla serii stanowił ostatnie podrygi. Zmieniło się studio, zmienił się dystrybutor, Bernard Rose i Philip Glass ominęli projekt szerokim łukiem. Stery tonącego okrętu przejął duet Turi Meyer–Al Septién. Panowie wielokrotnie pracowali przy niskobudżetowych horrorach i kontynuacjach popularnych serii: ich nazwiska wiązane są z „Karłem 2” oraz „Drogą bez powrotu 2”.

Czytaj dalej Ostatnie podrygi. [„Candyman III: Dzień umarłych”, 1999]

Ucieleśniony horror. [„Candyman 2: Pożegnanie z ciałem”, 1995]

Nowy Orlean w stanie Luizjana. Profesor Philip Purcell (Michael Culkin) odbywa trasę, której celem jest promocja nowej książki o legendarnym Candymanie. Mężczyzna nieopatrznie wypowiada jego imię przed lustrem i przy piątym powtórzeniu zjawia się on – mściwy upiór z zaświatów. Rozpłatane ciało nauczyciela akademickiego ściąga sen z powiek lokalnym detektywom.

O zabójstwo zostaje posądzony Ethan Tarrant (William O’Leary), który sam interesuje się sprawą Candymana. Siostra oskarżonego, Annie (Kelly Rowan), wierzy w jego niewinność i postanawia oczyścić go z zarzutów. Odwiedza rewiry miasta, które powinna omijać szerokim łukiem, zgłębiając historię mitycznego mordercy z hakiem zamiast dłoni. Szuka rozwiązania zagadki kryminalnej. Nieświadomie przywołuje Candymana zza grobu, a on zaczyna polować na jej bliskich.

Czytaj dalej Ucieleśniony horror. [„Candyman 2: Pożegnanie z ciałem”, 1995]

Fanfary dla Słodkiego. [„Candyman”, 1992]

Wszyscy znają tę historię: jeśli staniesz przed lustrem i wypowiesz Jego imię pięć razy, znikąd wynurzy się żądny krwi upiór z hakiem zamiast dłoni, który załatwi Cię w okamgnieniu. Dla mieszkańców Cabrini–Green, chicagowskich slumsów, mityczny „On” to Candyman: w przeszłości wzięty, czarnoskóry malarz, a dziś mściwy duch i ofiara rasistowskich represji. Na północy Chicago rzeczywiście grasuje zabójca rozpruwający ofiary naostrzonym, zgiętym prętem – jeśli wierzyć dzielnicowym pogłoskom, jest nim paranormalna zjawa.

Sprawę Candymana bada Helen Lyle (Virginia Madsen), studentka Uniwersytetu Illinois, która w swojej pracy dyplomowej pochyla się nad folklorem słownym i przesądami. Pod lupę bierze też zjawisko miejskich legend i w takiej kategorii rozpatruje samego Candymana. Helen wierzy w naukę, nie bajki i zabobony. Gdy mąż – ceniony profesor – pobłażliwie traktuje tematykę jej pracy, daje jej to jeszcze większy impuls do działania. Przyszła socjolożka rusza do Cabrini–Green, by zinfiltrować tutejsze środowisko. Odnajduje budynek, w którym Candyman przelewał krew niewinnych.

Czytaj dalej Fanfary dla Słodkiego. [„Candyman”, 1992]

O superbohaterach przez pryzmat kinofilskiej fantazji. [„Legion samobójców: The Suicide Squad”, 2021]

Nie przepadam za kinem superbohaterskim. Spośród stu komiksowych adaptacji wybiorę może pięć, które trafią w mój gust. Muszę jednak przyznać, że to, co James Gunn nabroił przy „Legionie samobójców: The Suicide Squad”, powaliło mnie na łopatki – w najlepszym ujęciu. Powstał film o gorączkowym tempie i zawrotnej fabule, z dużym stężeniem soczystego humoru.

Gunn realizuje za sprawą „Legionu…” kinofilską fantazję: wstęp filmu parodiuje „Szeregowca Ryana”, narracja jest jakby tarantinowska, czuć tu ducha kina exploitation. Inspiracją dla scenariusza było kino wojenne sprzed połowy wieku – pozycje jak „Parszywa dwunastka” czy „Złoto dla zuchwałych”. I faktycznie, „The Suicide Squad” to taki „The Dirty Dozen” na sterydach, podany w komiksowym sosie, ale czerpiący przy tym z pulpowej prozy i komedio-horrorów klasy „B”. Gunn sam rozpoczynał przecież karierę w szeregach Tromy i jego nowy projekt można potraktować jako laurkę dla tejże wytwórni, ukłon dla starych czasów – w jednej z ról cameo występuje nawet Lloyd Kaufman. Grany przez Petera Capaldiego Thinker to z kolei wykapany Krank z „Miasta zaginionych dzieci”.

Czytaj dalej O superbohaterach przez pryzmat kinofilskiej fantazji. [„Legion samobójców: The Suicide Squad”, 2021]