Tytuł recenzji nie jest przypadkowy. Powszechnie wiadomo, że czwarta odsłona halloweenowej serii powstała w celach mocno komercyjnych. Twórcy przywrócili postać Michaela Myersa, mordercy odzianego w strój bywalca zakładu psychiatrycznego. Czy wyszło im to na dobre?
Zarys fabuły jest całkiem przewidywalny. W dżdżystą noc, tuż przed niekoniecznie radosnym świętem duchów, dochodzi do mordu – funkcjonariusze ze szpitala w Smith’s Grove eskortują obłąkanego mordercę karetką; przez niego też zostają zabici. Ów szaleniec to Myers – przez dekadę przetrzymywany w Ridgemont Federal Sanitarium. Psychopata powraca do Haddonfield, gdzie zamieszkuje młoda Jamie Lloyd, jego siostrzenica, tak więc córka (rzekomo) zmarłej Laurie Strode. Jamie dorasta w rodzinie zastępczej i boryka się z problemami codzienności; jest prześladowana przez rówieśników, rozpaczliwie poszukuje troski i uczucia, które niespodziewanie zostały jej odebrane. Doświadcza również wizji, w których objawia jej się wuj Michael. Wkrótce ma stanąć z nim oko w oko.