Influencerzy w tarapatach. [„Slasher Party”, 2019]

     „Slasher Party” to piąty pełny metraż w reżyserii Tony’ego Villalobosa – twórcy między innymi „Mulberry Stains” czy „Tainted Rose”. Żaden z tych tytułów nie jest Wam znajomy, a i samo nazwisko zdaje się nie mówić zbyt wiele? Nic dziwnego. Kalifornijski artysta nie przebił się jak dotąd do mainstreamu, a swoje projekty kręci za przysłowiowe grosze. Największe doświadczenie przyniosła mu zaś pozycja asystenta na planie zdjęciowym – w ten sposób pracował Villalobos przy serialach „Breaking Bad” i „Słodkie kłamstewka”. „Slasher Party” raczej nie katapultuje reżysera do hollywoodzkiej pierwszej ligi. To film władający pewnym subtelnym, eskapistycznym urokiem, lecz w znacznej mierze pusty, sprawiający wrażenie bezcelowego.

SlasherParty2

     Bohaterami filmu są wschodzące gwiazdki internetu, napuszeni influencerzy i banda innych przedstawicieli blogosfery. Villalobos akcję swego horroru – a właściwie parodii grozy – osadził w spowitym nocą Los Angeles. Młodzi celebryci przybywają na imprezę do tajemniczego magnata. Na miejscu czekają na nich używki, cielesne pokusy oraz morderca w „emotowej” masce. Okazuje się, że wszelkie drzwi i okna są szczelnie zamknięte, a rozwydrzeni więźniowie kolejno trafiają pod nóż maniaka. Komuś bardzo zależy, by na karierę każdego z dzieciaków spadł zabójczy cień.

     Nie do końca wiadomo, czym jest „Slasher Party”. Krytyką millenialsów? Próbą wskrzeszenia filmowej parodii? A może po prostu, jak tytuł wskazuje, krwawym, popcornowym horrorem, zupełnie pozbawionym wartości artystycznej? Projekt Villalobosa jest zbyt banalny, by poddać go głębszej analizie. Grupa osób kompulsywnie uprawiających attention whore’ing zamknięta zostaje w odgrodzonej willi i musi odpierać ataki uzbrojonego szaleńca – ot, „Slasher Party” w pigułce. W finale odnosi się reżyser do słynnego, warholowskiego powiedzenia o piętnastu minutach sławy: w 2019 roku dosłownie każdy może zostać znany i dla starszego pokolenia okazuje się to problematyczne, bo młodzi zabierają mu miejsce przed kamerą. Jak wiadomo, desperackie czasy wymagają stosowania desperackich środków.

     Film nie jest zbyt bystry, ale potrafi rozbawić. W pierwszej scenie nie zostaje uśmiercona puszczalska panna, a Afroamerykanin: dokładniej Ray J, pamiętany dzięki seks taśmie nagranej wspólnie z Kim Kardashian. Zaskakująco dobrze odnajduje się przed obiektywem kamery Vitaly Zdorovetskiy – prankster rosyjskiego pochodzenia, autor viralowych przebojów – a na ekranie towarzyszą mu Aryia (jako najbielszy raper świata), Devin Moore (jako czarny gej, z którym nie chcielibyście zadzierać) i Danny Trejo (tu spoilerów nie będzie). „Slasher Party” przypomina trochę „Dizlayk”, w którym moskiewscy vloggerzy pastwili się nad „złym” zabójcą, a kiedy indziej budzi skojarzenia z komedio-horrorem „Wtf!”. Był to film z całym arsenałem wybitnie działających na nerwy postaci i nie sądziłem, że na tym gruncie może zostać jeszcze pokonany. Villalobosowi udało się przejść moje oczekiwania.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

SlasherParty3

05

Dodaj komentarz