Archiwa kategorii: Fantasy

Larry szuka przyjaciela. [„Come Play”, 2020]

Jeżeli oglądając „Come Play”, nasuną się Wam skojarzenia z dawnymi filmami Amblina w stylu „Poltergeista”, to nie bez powodu. Emitowany jeszcze w kinach cyber horror Jacoba Chase’a wyprodukowany został przez Amblin Partners – powstałe przed pięcioma laty wspólne przedsięwzięcie Stevena Spielberga i trójki zaprzyjaźnionych producentów (Skoll, Throop, Ambani). Spółka powstała, by promować ideę równości i sprawiedliwości społecznej – to przedstawiciele Amblin Partners odpowiadali za powstanie takich tytułów, jak „Green Book” czy „Zegar czarnoksiężnika”. Drugi z nich, kłaniając się nowo-przygodowym klasykom, powstał jednocześnie ku pochwale inności i mocno wspierał swojego dziecięcego bohatera w drodze do samoakceptacji.

W „Come Play” również poznajemy chłopca borykającego się z ostracyzmem wśród rówieśników. U Olivera (Azhy Robertson) zdiagnozowano zaburzenia ze spektrum autyzmu. Chłopiec nie potrafi mówić, nie spogląda rodzicom w oczy, a wysławia się jedynie za pomocą aplikacji w telefonie. Jest też dojmująco samotny – przynajmniej do czasu. Kiedy w wirtualnym świecie trafia na upiorną książkę o Larrym, demonicznej istocie desperacko poszukującej przyjaciela, otwierają się granice między dwoma wymiarami. Tajemnicza istota zrobi wszystko, by dopiąć swego i już nigdy nie wypuścić Olivera ze swoich kleszczy.

Czytaj dalej Larry szuka przyjaciela. [„Come Play”, 2020]

Stylowy powrót do przeszłości. [„The Mortuary Collection”, 2019]

Nadziwić się nie mogę nad „The Mortuary Collection” niejakiego Ryana Spindella. W teorii prosta antologia grozy o mało zachęcającym plakacie i miałkim sloganie reklamowym („Every corpse has a story”) okazuje się czymś więcej i sprawia ogrom frajdy. Spindell wykorzystuje w filmie swój ciepło przyjęty short („The Babysitter Murders” sprzed pięciu lat) i osnuwa wokół niego garść opowiastek z dreszczykiem – niby w duchu gateway horroru, ale jednak z odpowiednią dawką makabry.

Jest tu więc, poza humorem i dziecięcymi bohaterami, miejsce dla cielesnego rozpadu oraz gejzerów krwi, a także szczypta seksu. Ostatni segment zaaranżowano na modłę slasherów z lat osiemdziesiątych – „The Mortuary Collection” w ogóle pomyślany został jako utopiony w stylistyce retro. Pomaga filmowi jego kontrast względem innych współczesnych antologii: całość wyreżyserował jeden i ten sam twórca (a nie dwudziestu siedmiu, jak w „ABCs of Death”), dzięki czemu udało się wypracować jednolity ton. Nie ma tu złych „nowelek”; całość budzi wspominki po straszakach Amicusa, a Clancy Brown, jako teatralny grabarz Montgomery Dark, tworzy kreację à la Vincent Price w swoich złotych latach.

Czytaj dalej Stylowy powrót do przeszłości. [„The Mortuary Collection”, 2019]

Being woke is no joke. [„Szkoła czarownic: Dziedzictwo”, 2020]

Wiosną 1996 roku na ekranach kin zadebiutowała „Szkoła czarownic” – film o nękaniu rówieśników, nastoletniej agresji i wykluczeniu społecznym. Pod płaszczykiem młodzieżowego horroru fantasy przemycono w nim bardzo uniwersalne treści, przez co jego kultowość nie powinna szczególnie dziwić. Z kultowymi treściami tak już bywa, że z reguły doczekują się kontynuacji lub reinterpretacji. Do tytułowej szkoły postanowiła wrócić reżyserka Zoe Lister-Jones i przyznać trzeba, że jej film ma charakter lekcji – bardzo jednak wielu widzom potrzebnej. Na „Szkole czarownic: Dziedzictwie” można się, owszem, bawić, ale wcale nie odbiera jej to moralizującego tonu i dydaktycznych korzyści.

Film Lister-Jones to zupełnie inny „The Craft” i zupełnie nowe spojrzenie na tematykę okultyzmu, kobiecej magii. Nie ma się co dziwić. Zmienił się nastrój polityczny; żyjemy w innym, niekoniecznie lepszym świecie. Polowania na „czarownice”, w latach dziewięćdziesiątych praktykowane rzadziej i rzadziej, dziś wracają do łask – w Stanach, w Polsce, nie tylko. „Szkoła…” z 1996 roku była teen horrorem o bullyingu, którego zjawisko uległo tak naprawdę dodatkowej ekspansji: bo nienawiść jest nieśmiertelna i nigdy nie wychodzi z mody, jest wpisana w DNA człowieka. W czasach nasilonego hejtu, a właściwie eksplozji wrogości musiał powstać film, którego motto brzmi: „odmienność jest twoją siłą”. Tak naprawdę wypuszczono ich ostatnio kilka: między innymi „Spiral” i „Antebellum”.

Czytaj dalej Being woke is no joke. [„Szkoła czarownic: Dziedzictwo”, 2020]

Pomieszanie z poplątaniem. [„Wyspa Fantazji”, 2020]

     Tegoroczne horrory ze stycznia i lutego naprawdę dorastają do swojej niechlubnej reputacji. „The Grudge”, „The Turning”, „Underwater” − każdy z tych tytułów był wielkim rozczarowaniem. Ale jednocześnie każdy stanowił, faktycznie, pewną formę kina grozy, czego nie można powiedzieć o „Wyspie Fantazji” Jeffa Wadlowa. Film ten uśmiercony został przez chybiony marketing, niefortunnie przydzieloną kategorię wiekową i stertę naprawdę źle przemyślanych plot twistów.

FantasyIsland3

     Najłatwiej podsumować „Wyspę Fantazji” jako pomieszanie z poplątaniem. Tonalnie film sprawia wrażenie nieopanowanego, dawkującego na wyrywki kuriozalny horror, komedię, akcję z udziałem zombie, torture-pornowe zabawy w piwnicy, hallmarkową dramę. Chwilami wydaje się, że scenariusz to efekt burzy mózgów dziesięciu fabularzystów − za dużo tu pomysłów, które nie zostają potem rozwinięte w satysfakcjonujący sposób. Wątki paranormalne, zamiast straszyć, żenują, a podróże w czasie nie mają żadnego sensu − zwłaszcza w epilogu, który łączy kinową „Wyspę…” z oryginalnym serialem telewizyjnym. W niczym nie pomaga restrykcja PG-13, a oczywista dla takiej historii brutalność wydaje się chwilami niepotrzebnie tłamszona; nijak nie wykorzystuje też Wadlow talentów swojej obsady. Kim Coates znów drapie po uszach twardym akcentem (tym razem rosyjskim), a Ryan Hansen po raz enty wciska nam, że jest 20-letnim frat boyem. Ładne zdjęcia i malownicze tereny Fidżi na niewiele się zdają. „Wyspa Fantazji” to dużo słabsza produkcja Blumhouse’a niż chociażby „Prawda czy wyzwanie”. Co ciekawe, w obu filmach wystąpiła Lucy Hale; w obu bohaterowie wybierają się na wakacje z piekła rodem, które będą miały dla nich okropne konsekwencje.

Czytaj dalej Pomieszanie z poplątaniem. [„Wyspa Fantazji”, 2020]

Sleaze show. [„Verotika”, 2019]

     „Verotika” – pod nietypowym tytułem kryje się zbitka wyrazowa, oznaczająca tyle co violence + erotica. Tymi dwoma prostymi słowami można streścić w zasadzie cały film. Glenn Danzig, heavymetalowiec i założyciel horror-punkowej kapeli The Misfits, postanowił zadebiutować w świecie filmu, kręcąc pierwszy w swej karierze pełny metraż. W efekcie powstał pokraczny, dziewięćdziesięciominutowy zbiór luźno poprzeplatanych pomysłów, który spięty został ledwo trzymającą się klamrą kompozycyjną. Nie brakuje w „Verotice” ekstremalnej przemocy i ekstrawaganckiej przesady. Brakuje szczypty finezji i polotu.

01Verotika

     Film jest tak zły, że trudno nie postawić Danziga w jednym rzędzie z Edem Woodem i Tommym Wiseau. Drugiego z wymienionych 64-letni rockman do złudzenia zresztą przypomina. Nikt nie wybroni „Verotiki” jako horroru intencjonalnie tandetnego – nie, kiedy intencje Danziga są tak uroczo naiwne, tak „czyste” w swym plugastwie. Powstał splatter nakręcony za przysłowiowe grosze, w którym za sztuczną krew naprawdę robi ketchup, a aktorzy z zakłopotaniem miotają się przed kamerą na długo po tym, gdy reżyser powinien zawołać: „cięcie!” Film wzorowany jest na C-klasowym kinie grozy z lat 80., jest jednak „cheesy” w najbardziej szkalującej definicji tego słowa. Danzig nie kręcił „Verotiki” z poczuciem jakiejś zakamuflowanej szydery, nie działał z premedytacją. Jak na ironię, tak właśnie został oceniony jego projekt: na zimno i brutalnie.

Czytaj dalej Sleaze show. [„Verotika”, 2019]

Być człowiekiem. [„The Siren”, 2019]

     W swoim debiutanckim filmie, post-horrorze „They Look Like People”, Perry Blackshear przedstawił opowieść o trudach bycia mężczyzną. Niezależny projekt o mumblecore’owej stylistyce zachwycał za sprawą ponurej kompozycji oraz ciekawie zarysowanego napięcia emocjonalnego między bohaterami. W kolejnym filmie, „The Siren”, kontempluje reżyser nad trudami bycia człowiekiem. Poznajemy troje młodych ludzi, którzy nie potrafią zmienić tego, kim są, jakie mają przyzwyczajenia, troski i słabości. Jedną z postaci centralnych jest tytułowa syrena (właściwie rusałka), w której zakochuje się niemowa. Fabuła „The Siren” pobrzmiewa więc „Kształtem wody”, gdzie poznaliśmy humanoidalnego płaza o romantycznych zapędach.

The-Siren-2019-3

     Rusałkę Ninę gra Margaret Ying Drake, a zafascynowanego nią Toma – Evan Dumouchel. Dziewczyna nigdy nie opuszcza jeziora: pod wpływem straszliwej klątwy zmuszona jest do wiecznej pokuty i żeruje na zauroczonych nią mężczyznach. Potrafi oddychać pod wodą, a na powierzchni ziemi ogarniają ją wielkie boleści. Tom, głęboko wierzący katolik zwiedziony na manowce, może zostać jej następną ofiarą. Chłopak stracił głos w wyniku uderzenia przez łódź i wynajmuje domek letniskowy, by pokonać dziecięce traumy. Intryguje go Nina i jej osobliwy urok; między dwójką rodzi się nietypowa więź. Nieopodal jeziora zatrzymuje się też Al (MacLeod Andrews), który chce pomścić śmierć męża i wierzy, że to Nina jest za nią odpowiedzialna. Dwaj mężczyźni pragną tej samej kobiety – z bardzo jednak różnych powodów.

Czytaj dalej Być człowiekiem. [„The Siren”, 2019]