ZOBACZ POPRZEDNIE POZYCJE (25–14)
W tragi-horrorze „Mój przyjaciel Dahmer” wykonana zostaje wiwisekcja bardzo specyficznej psychozy. Z tytułowego (anty)bohatera uczynił Marc Meyers swoją muzę: jego projekt to ballada o postradanym rozumie, o samotności i braku podstawowej kompetencji społecznej. Jeffrey Dahmer ukazany zostaje jako postać zblazowana własnym obłędem; osoba wyrażająca swoje „ja” tylko za pośrednictwem dziwactw, ekscentryzmu, umiłowania do brzydoty i pasywnej brutalności. „Mój przyjaciel…” niewiele ma wspólnego z filmem biograficznym; to przede wszystkim studium postaci – wrażliwe, pełne niuansu i ambiwalentne, pobrzmiewające echem „Przekleństw niewinności”. Podobnie jak dramat Sofii Coppoli, obraz stanowi refleksję nad dniem codziennym, nad prozaicznością, którą łatwo wziąć za beztroskę. Film nie przyniesie widzowi uczucia katharsis – między innymi z powodu niedopowiedzianego zakończenia, które niemal każdy będzie potrafił sobie dopowiedzieć. Uderzającą rolę kreuje Ross Lynch. Jego uśpiona, niemal katatoniczna twarz sprawi, że długo będziecie zastanawiać się, gdzie szaleństwo Dahmera miało swój początek.
Czytaj dalej Filmowe podsumowanie 2018 roku: 25 najlepszych horrorów (cz. II)