Jeżeli przyglądaliście się telewizyjnym poczynaniom Ryana Murphy’ego (który konsekwentnie rośnie w potęgę), wiecie, czego spodziewać się po „Scream Queens”. Najnowsza produkcja twórcy „Glee” i „American Horror Story” przypomina jego poprzednie dokonania bardziej niż można było się spodziewać – jest szalona, przerysowana, a przy tym odpowiednio porcjująca cynizm i (powiedzmy) powagę. I w tym tkwi jej siła.
Grana przez Jamie Lee Curtis pani dziekan sprawia wrażenie Sue Sylvester z innego wymiaru – sfiksowanej nie na punkcie władzy i kontroli, a seksu. Zestaw pikantnych kwestii, jakimi obdarowali aktorkę scenarzyści, stawia jej Cathy Munsch w pozycji jednej z bardziej charyzmatycznych telewizyjnych postaci sezonu jesiennego. Obecność Curtis w obsadzie serialu nie jest przypadkowa. „Halloween”, „Mgła” i „Terror w pociągu” to tylko niektóre z horrorów, dzięki którym aktorka uznawana jest za najważniejszą z „królowych krzyku”. Objawia się tu kolejny mocny punkt nowego serialu Fox Broadcasting Company: samoświadomość. Stojący za projektem Murphy, Brad Falchuk i Ian Brennan nawiązali ognisty flirt z nadaną „Scream Queens” konwencją slashera. Na przekór pieprznym i humorystycznym dialogom Curtis czy Emmy Roberts (ekranowej queen bee), „SQ” okazuje się rasowym horrorem, potrafiącym niepostrzeżenie złapać widza za gardło, a niekiedy przywalić mu widokiem zmasakrowanego ciała.