Bohaterami horroru „Bloody Homecoming” uczyniono grupę przyjaciół ze szkoły średniej. Loren, Steve’a i ich kolegów poznajemy, gdy są drugoklasistami. Podczas zakrapianej alkoholem imprezy ginie członek paczki – nadpobudliwy futbolista Billy. Po roku mało kto pamięta o jego śmierci; okazało się bowiem, że w ostatnich chwilach życia dryblas usiłował zgwałcić swoją ówczesną dziewczynę. Nie wspominając tragicznych zajść, młodzi szykują huczną szkolną potańcówkę. Zaczynają przepadać bez śladu – jeden po drugim.
Mimo iż kiepski technicznie i drewniano zagrany, „Bloody Homecoming” potrafi urzec oglądającego. Utalentowany fabularzysta Jake Helgren bardzo sprytnie wykoncypował swój skrypt. „Homecoming” z jednej strony pogrywa ze szkolnymi stereotypami, z drugiej pozwala każdemu niemal widzowi odnaleźć wśród bohaterów siebie samego z czasów liceum. Odnaleźć i szczerze polubić – postaci Helgrena, być może w odróżnieniu od nas samych stojących u progu dorosłości, tryskają entuzjazmem i sympatią. Sceny pogoni mordercy za nastolatkami i finalne rzezie młokosów wypadają o tyle przekonująco, że z klasowym wesołkiem czy pieprzną buntowniczką przychodzi nam się w ciągu osiemdziesięciu minut zżyć. Twórcy „Bloody Homecoming” kręcili swój projekt według klasycznych wzorców, igrając z konwencją wielu slasherów lat 80. Zabawa filmem przyniosła ciekawe efekty – jednym z nich jest przedwczesna śmierć potencjalnej final girl.