Archiwa tagu: Lovecraftian horror

Mięśnie, heavy metal i satanistyczne podboje. [„Here for Blood”, 2022]

„Bracia ze stali” to nie jedyny film o tematyce wrestlerskiej, który właśnie wchodzi na ekrany. Na platformach VOD debiutuje bowiem komediowy horror „Here for Blood”, z królem krzyku Shawnem Robertsem w roli głównej. Trzydziestodziewięcioletni Kanadyjczyk, znany m.in. jako Albert Wesker z serii „Resident Evil”, wciela się tu w Toma O’Bannona – spłukanego zapaśnika, który chcąc pomóc jeszcze bardziej spłukanej dziewczynie, podejmuje się nietypowej pracy. Zostaje babysitterem 10-latki, której dziani rodzice zaplanowali randkę na mieście. Amatorska federacja wrestlingu płaci Tomowi marne grosze, więc nie wybrzydza on, gdy na horyzoncie pojawia się okazja do zarobku. Spokojny wieczór w domu na odludziu przeistacza się w krwawą walkę o przetrwanie, gdy u progu staje grupa czczących diabła, odzianych w skóry i łańcuchy zwyroli w maskach. Pytanie tylko, kto powinien bać się kogo – czy Tom napastników, czy napastnicy Toma i jego śmiercionośnych, 50-centymetrowych bicepsów.

„Here for Blood”, 2022. © ScreamBox, Cineverse, Pageman Prod.

Cały komizm „Here for Blood” polega na tym, że prawidłowa jest odpowiedź druga – to Tom, napakowany testosteronem i koktajlami proteinowymi, jest bestią, której w toku filmu coraz bardziej ulegają niebezpieczni zabójcy. Roberts, który za sprawą mocnej muskulatury zwracał na siebie uwagę już w takich straszakach jak „Feed the Gods” czy „A Little Bit Zombie”, w produkcji Daniela Turresa imponuje prawdziwie kulturystyczną sylwetką. Przeszedł niesamowitą metamorfozę, cały film napisano właściwie pod niego i jego fizyczność. Punktem wyjścia dla całego dowcipu jest fakt, że Tom przejmuje rolę „opiekunki” do dziecka – ten archetyp przewinął się przecież przez dziesiątki horrorów, do których należą np. „Uważaj, kochanie” czy „Kiedy dzwoni nieznajomy”. Jeśli jednak oczekujecie, że facet daje się terroryzować antybohaterom i piszczy na dźwięk nadchodzącego telefonu – pudło. Tom to typ niańki, która z sadystyczną przyjemnością skopie tyłek każdemu uzbrojonemu w nóż creepowi.

Czytaj dalej Mięśnie, heavy metal i satanistyczne podboje. [„Here for Blood”, 2022]

Dużo mgły, trochę surrealizmu, za mało fabuły. [„Offseason”, 2021]

Mickey Keating to reżyser, któremu przyglądam się prawie od początku jego kariery. Cenię go za to, że choć wszystkie jego dotychczasowe filmy to horrory, każdy różni się od poprzedniego. Tak jak „Psychopaths” stanowił eksperyment formalny, inspirowany Lynchem i De Palmą, a „Darling” wydawał się horrorem psychologicznym Romana Polańskiego niewyreżyserowanym przez Polańskiego, tak „Offseason” dużo ma wspólnego z twórczością Lovecrafta.

Grana przez Jocelin Donahue bohaterka trafia do miasteczka gdzieś na końcu świata, którego mieszkańcy kryją pewien mroczny − może nawet przedwieczny − sekret. Pojawia się wątek rodzinnej traumy i żałoby po śmierci bliskiej osoby, choć reżyser nie zgłębił go dostatecznie. Nie, bo upodobał sobie sceny, w których Donahue snuje się wyludnionymi uliczkami lub zapuszcza się na cmentarzyska, w dżdżyste lasy, na podmokłe plaże. W skrócie: wszędzie tam, gdzie być nie powinna, zwłaszcza sama. Jest w tym pewna atmosfera grozy, ale na widzów podziała ona może jeszcze w pierwszym akcie. Gdy okazuje się, że cały film zbudowany jest na tych samych zagrywkach, dużą ujmą dla „Offseason” staje się wtórność. Keating przeciąga bezdialogowe sekwencje do granic, zbyt często sięga po jump scare’y. Ciekawy przecież temat izolacji i osamotnienia w obcym, groźnym miejscu przecieka mu między palcami, bo traktuje go bez należytej uwagi.

Czytaj dalej Dużo mgły, trochę surrealizmu, za mało fabuły. [„Offseason”, 2021]

Stylowy powrót do przeszłości. [„The Mortuary Collection”, 2019]

Nadziwić się nie mogę nad „The Mortuary Collection” niejakiego Ryana Spindella. W teorii prosta antologia grozy o mało zachęcającym plakacie i miałkim sloganie reklamowym („Every corpse has a story”) okazuje się czymś więcej i sprawia ogrom frajdy. Spindell wykorzystuje w filmie swój ciepło przyjęty short („The Babysitter Murders” sprzed pięciu lat) i osnuwa wokół niego garść opowiastek z dreszczykiem – niby w duchu gateway horroru, ale jednak z odpowiednią dawką makabry.

Jest tu więc, poza humorem i dziecięcymi bohaterami, miejsce dla cielesnego rozpadu oraz gejzerów krwi, a także szczypta seksu. Ostatni segment zaaranżowano na modłę slasherów z lat osiemdziesiątych – „The Mortuary Collection” w ogóle pomyślany został jako utopiony w stylistyce retro. Pomaga filmowi jego kontrast względem innych współczesnych antologii: całość wyreżyserował jeden i ten sam twórca (a nie dwudziestu siedmiu, jak w „ABCs of Death”), dzięki czemu udało się wypracować jednolity ton. Nie ma tu złych „nowelek”; całość budzi wspominki po straszakach Amicusa, a Clancy Brown, jako teatralny grabarz Montgomery Dark, tworzy kreację à la Vincent Price w swoich złotych latach.

Czytaj dalej Stylowy powrót do przeszłości. [„The Mortuary Collection”, 2019]

(Re)birth is always painful. [„Reanimator”, 1985]

     Nie od dziś wiadomo, że lata osiemdziesiąte były złotą erą krwawego horroru. Splattery i pozycje zabarwione gore’m tworzyli twórcy młodzi – bo zwyczajnie im się to opłacało – jak i weterani. Brian De Palma szlachtował kobiety w kultowym już dziś „Świadku mimo woli” oraz „W przebraniu mordercy”, a J. Lee Thompson, reżyser „Dział Navarony”, nakręcił jeden z najbardziej stylowych slasherów wszech czasów („Happy Birthday to Me”). W 1985 roku amerykańskie kina zalane zostały przez ekranową grozę, a najgorętsze dyskusje wywołał „Reanimator” Stuarta Gordona. Przykryty grubą warstwą czerwonej farby shocker został zaskakująco pozytywnie oceniony przez krytykę: nawet „obrońcy moralności”, którzy nie tak dawno temu gardzili „Piątkami, trzynastego” czy „Silent Night, Deadly Night”, musieli przyznać, że film jest po prostu dobry. Jeden z najwulgarniejszych i najobficiej przelewających krew horrorów stał się emblematycznym tytułem lat 80. – dziś to klasyk amerykańskiej grozy.

ReAnimator5

     Film stanowi ekranizację opowiadania „Reanimator Herbert West”, za którym stoi H. P. Lovecraft – wątki książkowe traktuje jednak w sposób luźny i niezobowiązujący. Historia, napisana przez wieszcza w latach 1921–1922, parodiowała „Frankensteina” Mary Shelley i w wersji Gordona również dominuje akcent humorystyczny. W filmie podjęty zostaje temat granicy między życiem a śmiercią, choć większość widzów uzna całość za szyderę z body horrorów i mad scientist movies, powstałą na modłę Warholowskiego „Ciała dla Frankensteina”. Bogiem-stwórcą jest w „Reanimatorze” West (Jeffrey Combs), student medycyny, który przybywa do Nowej Anglii ze Szwajcarii, zresztą w atmosferze skandalu. Zaczyna naukę na Uniwersytecie Miskatonic. Choć bystry i ambitny, nie szanuje środowiska akademickiego, głęboko wierzy w swoją wyższość i nieomylność. W towarzystwie współlokatora zaczyna prowadzić eksperymenty na zwłokach. Początkowo udane doświadczenia szybko wymykają się spod kontroli, a przywrócone do życia trupy nabierają cech typowych dla zombie.

Czytaj dalej (Re)birth is always painful. [„Reanimator”, 1985]

Na bezrybiu. [„Głębia strachu”, 2020]

     Gdzieś na dnie Rowu Mariańskiego przebywają naukowcy z misją badawczą i pracownicy stacji wiertniczej. Załoga na ponad miesiąc zamknięta zostaje w podwodnej „puszce”, zaprojektowanej tak, by wytrzymać nieprawdopodobnie wysokie ciśnienie. Któregoś dnia dochodzi do tragedii: w wyniku trzęsienia ziemi, dobiegającego z dna oceanu, łódź zostaje uszkodzona i zaczyna tonąć. Norah Price (Kristen Stewart), konstruktor maszyn, która właśnie utraciła ukochanego, zrobi wszystko, by wyjść z katastrofy cało. Wraz z grupą biologów i inżynierów szuka ucieczki z pogrążającej się w odmętach morza trumny. Okazuje się, że naprężenia skorupy ziemskiej obudziły kryjące się w wodzie istoty o nieznanym pochodzeniu.

Underwater04

     „Głębia strachu” jest filmem o tyle rozczarowującym, że stoi za nim William Eubank – reżyser odpowiedzialny za świetny horror sci-fi „The Signal” z 2014 roku. Początek budzi pozytywne uczucia i pozwala wierzyć, że dalszy seans upłynie gładko. Od razu rzuceni jesteśmy w wir akcji, a sekwencja awarii na pokładzie jest szalenie efektowna. Niestety, im bardziej zanurzamy się w filmie, tym słabsze robi na nas wrażenie. Punkt wyjścia dla dalszych zdarzeń jest oczywisty: niewielka ekipa bohaterów spektakularnie zmniejsza się w niejasnych okolicznościach. Zgony kolejnych uczestników wyprawy mało nas jednak przejmują, bo postaci są kiepsko rozpisane, nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań. Sztampa i odtwórczość: tak podsumować można „Głębię strachu”.

Czytaj dalej Na bezrybiu. [„Głębia strachu”, 2020]

Z dziwnymi eonami. [„Color Out of Space”, 2019]

     „Co to takiego, tylko Bóg jeden wie” – pisał H. P. Lovecraft w swym opowiadaniu „Kolor z przestworzy”, odnosząc się do tytułowego bytu. Uczucie podobnej łamigłówki towarzyszyło mi po obejrzeniu adaptacji autorstwa Richarda Stanleya. Tylko on sam orientuje się, o co w „Color Out of Space” chodziło – taką żywię przynajmniej nadzieję. Stanley nawiązał współpracę z producentami ubiegłorocznej „Mandy”, by wspólnymi siłami zmierzyć się z kultową prozą mistrza weird fiction. Znów postawiono na tripowy fason, dbając, by jaskrawe kolory wypalały widzowi oczy. Fabułę zepchnięto w kąt. Oglądając „Color Out of Space”, bierzemy udział w doświadczeniu halucynogennym i aktorzy musieli wychodzić z tego samego założenia. Grający pierwsze skrzypce Nicolas Cage nigdy dotąd nie szarżował na planie zdjęciowym tak, jak zdarzyło mu się tutaj, a przecież od dawna już wyznaje zasadę, że metoda na sukces tkwi w artystycznej wylewności i dzikim amoku.

Color3

     Gardnerowie mieszkają w nowoangielskim lesie, z dala od cywilizacji. Nathan (Cage), głowa rodziny, to były mieszczuch, który poczuł zew natury i postanowił opuścić metropolię. Wiedzie życie farmera, choć nie wie nic o uprawie plonów i hodowli zwierząt – to jeden z często powtarzających się w filmie gagów. Tylko on wydaje się zadowolony z uroków wiejskiego życia: chorująca na nowotwór żona ma daleko do szpitala, a syn wiecznie przebywa w stodole, wypełniając obowiązki ojca. Kiedy przed domem Gardnerów rozbija się meteoryt, rodzina zaczyna tracić rozum. Przychodzi jej to zaskakująco łatwo – jak gdyby obłąkanie i tak zbliżało się nieuchronnie.

Czytaj dalej Z dziwnymi eonami. [„Color Out of Space”, 2019]