Horrory Złotej Ery Hollywood a te produkowane dzisiaj – teoretycznie dzieliło je wszystko. Bo w dobie lat trzydziestych i kodeksu Haysa tematykę tabu uznawano za gorszącą, a dziś w kinie grozy odchodzi się od konserwatyzmu, dużo częściej stawiając na transgresję. Bo niegdysiejsze gwiazdy ekranu grały nader teatralnie, z rzucającą się w oczy egzaltacją, czego dziś w większości horrorów nie zaobserwujemy. Istnieje jednak wspólny mianownik, łączący ze sobą i starą szkołę horroru, i jego nową falę: sequele.
W drugiej połowie lat 30., kiedy nawet nie wykluł się jeszcze termin „blockbuster”, Universal dobrze wiedział, jak grać na emocjach widzów i opróżniać ich kieszenie z pieniędzy. Coraz popularniejsze stawały się filmy, o których dziś mówi się, że należą do kanonu Universal Classic Monsters: a więc kolejne epizody przygód Frankensteina, Mumii czy księcia ciemności, Draculi. Ten ostatni dzięki wyrazistej roli Beli Lugosiego szybko stał się postacią kultową i przynosił producentom największe zyski finansowe. Wkrótce po tym, jak na rynek hiszpańskojęzyczny wypuszczono „Dráculę”, słynnego wampirzego hrabię zaczęto łączyć więzami krwi z innymi strzygami. Pierwsza w kolejności była „Córka Draculi”.
Czytaj dalej Chrońcie niewiasty przed lesbijką o ostrych kłach. [„Córka Draculi”, 1936]