Archiwa tagu: remake/reboot

Nakręcił, bo mu kazali. [„Wioska przeklętych” Johna Carpentera, 1995]

Na Netfliksie pojawił się niedawno film „Wioska przeklętych” Johna Carpentera – uznany przez niego samego za rzemiosło, bardziej zadanie wynikające z kontraktu niż coś, czego realizacja faktycznie go interesowała. Mistrz horroru ponoć odrzucił ofertę pracy przy „Nagim instynkcie”, by nakręcić „Wioskę…” dla Universal Pictures – i był to duży błąd, bo ekranizując powieść „The Midwich Cuckoos” Wyndhama, ewidentnie nie czuł bluesa. A na adaptacjach zna się przecież jak mało kto, czego dowiódł lata temu filmem „Coś”.

Rzecz dzieje się w kalifornijskim hrabstwie Marin, gdzie dochodzi do niewyjaśnionej, masowej śpiączki: całe miasteczko zapada w sen o tej samej, porannej porze, niektórzy powodując wypadki na drodze. Kilka tygodni po przebudzeniu okazuje się, że dziesięć kobiet zaszło w ciążę – jedna z nich to dziewica. Po dziewięciu miesiącach rodzą się dzieci: wszystkie wyglądają tak samo, są albinosami o przeszywającym spojrzeniu i od najmłodszych lat wykazują genialne skłonności.

Czytaj dalej Nakręcił, bo mu kazali. [„Wioska przeklętych” Johna Carpentera, 1995]

Wrażliwi barbarzyńcy kontra generacja Z. [„Droga bez powrotu. Geneza”, 2021]

Po pięciu brutalnych, ociekających krwią sequelach „Droga bez powrotu” doczekała się reimaginacji – wbrew zapowiedziom nie jest to reboot, bardziej spin-off serii, kręcony z wyraźną potrzebą restartu. Gwoli ścisłości: związek z poprzednimi filmami jest znikomy, za głównych antagonistów nie robią nawet zmutowani amatorzy ludzkiego mięsa. Nie, bo w 2021 roku kino grozy szuka nowych definicji, a utarte schematy ustępują miejsca nieszablonowym pomysłom. Jeśli odwiedzicie największą w naszym rodzimym internecie bazę filmową i odważycie się przekroczyć próg jej nieszczęsnego forum „dyskusyjnego”, ujawniona zostanie naga prawda o „Drodze bez powrotu. Genezie”. Dowiecie się, że nie warto przy serii obstawać, bo zabiła ją poprawność polityczna, eskalacja feminizmu i propaganda osób LGBTQ. Tak, mówimy o prawdziwej inwazji: na blisko trzydzieści przedstawionych w „Drodze…” postaci aż dwie mają czelność otwarcie deklarować swój homoseksualizm.

Żarty na bok: potrzeba poprawności politycznej wyraźnie zaprzątała głowy twórców, ale nie ona uśmierciła ten film. O „zabójstwie” w ogóle nie powinno być mowy – patologie polskiego internetu, który wyleje wiadro pomyj na wszystko, co kłóci się z jego wizją świata, przytaczam tylko jako anegdotę. „Droga bez powrotu. Geneza” średnio wyszła wytwórni Constantin, ale na zupełną porażkę nie warto się nastawiać. Film ma zadatki na niezły, co przy siódmej odsłonie cyklu horrorów, z których większość ukazała się na rynku video, jest przyzwoitym osiągnięciem.

Czytaj dalej Wrażliwi barbarzyńcy kontra generacja Z. [„Droga bez powrotu. Geneza”, 2021]

Świąteczny slasher w mocnym wydaniu. [„Krwawe święta”, 2006]

„Krwawe święta” z 2006 roku. Film, z którym krytycy obeszli się wyjątkowo brutalnie, i który do dziś, niesłusznie, omawiany jest tylko przez pryzmat złego kina. Serwis Rotten Tomatoes trąbi, że „przez film przepompowano mnóstwo krwi i gore’u, robiąc to, niestety, bez humoru, kreatywności, bez wizualnego przepychu”. Tę zaiste absurdalną puentę pozwolę sobie rozłożyć na części pierwsze. Brak humoru? To argument godny największego ponuraka, który nie pozna się na dowcipie, nawet gdy ten kopnie go w twarz. Zbyt wiele postaci umiera w filmie na wesoło, w groteskowych warunkach, by w ogóle pochylać się nad tak niedorzecznym wyrzutem. Są też „Krwawe święta” kreatywne, właśnie dzięki sardonicznym zabójstwom. Dryg do ciekawych konceptów wizualnych mają natomiast scenografowie i operator Robert McLachlan, który ostatnio działał choćby przy „Krainie Lovecrafta”. Film nakręcono nad wyraz kompetentnie i stylowo, dbając o intensyfikację kolorów, voyeurystyczną cyrkulację kamery i strojne wyposażenie planu.

Cenię sobie „Krwawe święta” na tyle, że wyświechtane dyskusje o ich podrzędności z roku na rok drażnią mnie coraz bardziej. Film jest słabszy od oryginalnych „Czarnych świąt” (1974), ale głównie dlatego, że nie straszy, i nie trzyma w napięciu tak, jak one. Dlaczego tego nie robi? Bo powstawał jako slasher z innej półki, mniej chłodny i opresyjny, stawiający na perwersyjną zabawę w eksploatację ciał. W nim też czuć retro posmak – mniej wyborny, ale wciąż pieszczący podniebienie. Żeby dać się porwać doznaniom smakowym, potrzebne będzie jednak upodobanie do tandety i estetyki kina po północy. Tym właśnie „Krwawe święta” są: nie lustrzanym odbiciem swego pierwowzoru, a stalk n’ slashem jak biblię traktującym ejtisowe standardy.

Czytaj dalej Świąteczny slasher w mocnym wydaniu. [„Krwawe święta”, 2006]

Larry szuka przyjaciela. [„Come Play”, 2020]

Jeżeli oglądając „Come Play”, nasuną się Wam skojarzenia z dawnymi filmami Amblina w stylu „Poltergeista”, to nie bez powodu. Emitowany jeszcze w kinach cyber horror Jacoba Chase’a wyprodukowany został przez Amblin Partners – powstałe przed pięcioma laty wspólne przedsięwzięcie Stevena Spielberga i trójki zaprzyjaźnionych producentów (Skoll, Throop, Ambani). Spółka powstała, by promować ideę równości i sprawiedliwości społecznej – to przedstawiciele Amblin Partners odpowiadali za powstanie takich tytułów, jak „Green Book” czy „Zegar czarnoksiężnika”. Drugi z nich, kłaniając się nowo-przygodowym klasykom, powstał jednocześnie ku pochwale inności i mocno wspierał swojego dziecięcego bohatera w drodze do samoakceptacji.

W „Come Play” również poznajemy chłopca borykającego się z ostracyzmem wśród rówieśników. U Olivera (Azhy Robertson) zdiagnozowano zaburzenia ze spektrum autyzmu. Chłopiec nie potrafi mówić, nie spogląda rodzicom w oczy, a wysławia się jedynie za pomocą aplikacji w telefonie. Jest też dojmująco samotny – przynajmniej do czasu. Kiedy w wirtualnym świecie trafia na upiorną książkę o Larrym, demonicznej istocie desperacko poszukującej przyjaciela, otwierają się granice między dwoma wymiarami. Tajemnicza istota zrobi wszystko, by dopiąć swego i już nigdy nie wypuścić Olivera ze swoich kleszczy.

Czytaj dalej Larry szuka przyjaciela. [„Come Play”, 2020]

Road games. [„Alone”, 2020]

Całkiem solidnym survival thrillerem okazał się „Alone” Johna Hyamsa. Remake szwedzkiego dreszczowca „Försvunnen” (2011) opowiada o młodej wdowie, która wyrusza w samotną podróż samochodową przez wybrzeże zachodnio-północnych Stanów. Próba ucieczki przed uczuciem straty oraz własnymi demonami kończy się niepowodzeniem: za autem Jessiki uparcie podąża bowiem wąsaty dziwak w czarnym jeepie. W piwnicy jego śródleśnego domu czeka „przytulne” miejsce – w sam raz dla towarzyszki drogi.

Film rozpoczyna się jak brytyjski „In Fear”, który kilka lat temu umiejscowiłem wysoko w swoim rankingu najlepszych produkcji roku. Jest intensywny, oprawiony odpowiednią dawką suspensu, potrafi napędzić na tyle strachu, że odechciewa się dalszych wyjazdów, zwłaszcza nocą. Sceny po zmroku umiejętnie oddają atmosferę zagrożenia i izolacji, a Hyams potrafi czarować za pomocą stłumionego oświetlenia. Mniej ciekawie przedstawia się rozdział kolejny, w którym Jessica zostaje obiektem w rękach nawiedzonego kierowcy – na szczęście to dość krótki ustęp. Dużo zyskuje „Alone” dzięki finałowej konfrontacji obu postaci, w której mieszają się ze sobą krew, pot i brud. Scena jest zwierzęca, bezkompromisowa i ekspansywnie zagrana. Jules Willcox nie pozwala, byśmy przypięli jej łatkę damy w opałach – tak naprawdę nigdy nie potrzebuje mężczyzny, by ze swoich kłopotów wyjść obronną ręką. Film udał się Hyamsowi od strony technicznej, m.in. dzięki naturalistycznej oprawie dźwiękowej, pomrukom przyrody i malowniczym lokacjom. Przydałoby się w „Alone” więcej szosowych gierek maniaka z Jessiką (to najlepsze momenty filmu), a sam antybohater mógłby mieć trochę mniej do powiedzenia – bo w jednej ze scen dostaje słowotoku, który leśnemu rzeźnikowi nie przystoi – ale całość pozostawia po sobie dobre wrażenie. Ocena końcowa: 6,5/10.

Czytaj dalej Road games. [„Alone”, 2020]

Sypiając z wrogiem. [„Niewidzialny człowiek”, 2020]

     Tytuł recenzji nie jest przypadkowy. Bohaterką zarówno „Niewidzialnego człowieka”, jak i „Sypiając z wrogiem” jest udręczona kobieta, która po latach przemocy domowej postanawia uciec przed mężem-sadystą. Oba filmy rozpoczynają się ujęciami na wystawną willę, położoną u brzegu oceanu. Pozornej idylli możemy tylko postaciom pozazdrościć, ale okazuje się, że elegancka posiadłość i przystojny małżonek to nie wszystko. Cecilia, bohaterka „The Invisible Man”, zamknięta została w szklanej pułapce – dla Adriana jest przedmiotem, kimś, kogo można posiąść bez reszty. Uwięziona w domu pośrodku niczego, jest bita i zastraszana. Azyl znajduje u byłego męża swojej siostry. Gdy po kilku tygodniach od ucieczki dowiaduje się, że Adrian popełnił samobójstwo, doświadcza ulgi – i źle się z tym czuje. Niestety, mężczyzna nie znika z jej życia nawet po swojej śmierci. Jego niewytłumaczalna obecność doprowadza Cee do szału.

THE INVISIBLE MAN

     Długo czekaliśmy na jego odrodzenie i wreszcie „Niewidzialny człowiek” powrócił – bardziej aktualny niż kiedykolwiek. Leigh Whannell nie wzorował się zanadto na poprzednich odsłonach serii spod szyldu Universal Monsters, postawił na własną wizję. Jego film adaptuje prozę H. G. Wellsa w sposób bardzo luźny i wybiórczy, a do przedkodeksowego klasyku w reżyserii Whale’a odwołuje się za pomocą easter eggów (vide: scena w szpitalu, z zabandażowanym pacjentem). Tradycyjne metody straszenia, choć zagrzały swoje miejsce w filmie, usuwają się w cień na rzecz fascynującego studium paranoi. Cee przekonana jest bowiem, że jej oprawca powrócił – może zza grobu, a może wcale nie, bo nigdy nie umarł. W istnienie tytułowego niewidzialnego człowieka nie wierzy jednak nikt poza kobietą, a nawet my zaczynamy w pewnym momencie kalkulować, czy bohaterka nie postradała czasem zmysłów. Cee bez przerwy spogląda nerwowo przez ramię, czując, że nigdy nie jest sama. Nie ma się gdzie skryć, w walce z prześladowcą skazana jest na siebie. Nakręcił Whannell horror na równi nadnaturalny i osadzony w prozie życia codziennego. „Niewidzialny człowiek” to opowieść o tym, jak dajemy wciągnąć się w wir toksycznej miłości i jak ciężko wydostać się z takiego związku.

Czytaj dalej Sypiając z wrogiem. [„Niewidzialny człowiek”, 2020]