W pierwszą rocznicę pogrzebu Laury Barns – licealistki doprowadzonej przez cyberprzemoc do samobójstwa – zaczyna dochodzić do zagadkowych zajść. Na własnej skórze doświadczają ich niedoszli przyjaciele Laury, w mniejszym lub większym stopniu odpowiedzialni za jej śmierć. Podczas grupowej rozmowy na Skypie nastolatkowe przyglądają się swoistemu opętaniu swoich komputerów: proste, wydawałoby się, czynności, jak wylogowanie z komunikatora, zdają się być kontrolowane przez niewidzialne siły. W trakcie konwersacji bohaterom towarzyszy bezawatarowy użytkownik o nicku „billie227”. Podaje się on za samą Laurę. Czyżby samobójczyni powróciła z zaświatów, by dać rozpuszczonym kolegom zasłużoną nauczkę?
Nie rzucę tłustym spoilerem i nikogo szczególnie nie zaskoczę, jeśli napiszę, że tak właśnie jest. I dobrze. Nastoletni bohaterowie „Unfriended” to grupa najbardziej irytujących gówniarzy, jakich zrodziła kinematografia. Nie ma w tym zdaniu choćby krzty przesady. Każdy z „protagonistów” jest egoistyczny i rozwydrzony, żaden nie przejawia skruchy będąc świadomym, że doprowadził rówieśniczkę do odebrania sobie życia. W tym obrzydliwym zdemoralizowaniu prym wiedzie jedna z żeńskich postaci, której imienia nie zdradzę. Kompletnie pozbawione szkieletu moralnego dziewczę w odróżnieniu od swoich kolegów wzbudza przynajmniej zainteresowanie i paletę negatywnych emocji. Jej osobowość ulega nieoczekiwanej przemianie, a ona sama przestaje być w pewnym momencie embrionem bohatera filmowego. Na resztę zepsutych małolatów macha się jedynie ręką.