Archiwa kategorii: Uncategorized

Krwawy piątek. [„Black Friday”, 2021]

Kiedy kilka miesięcy temu pojawiły się pierwsze zapowiedzi filmu „Black Friday” z Bruce’em Campbellem, pomyślałem, że będzie to najlepsza przedświąteczna niespodzianka roku – piękna oda do komedio-horrorów à la Troma. Niestety, twórcom nie udało się wykrzesać dostatecznie mocnych iskier, przez co całość nie jest paląco ciekawa, a chwilami wręcz przynudza.

Zapytacie: jak to możliwe? W końcu „Black Friday” to film o pracownikach sklepu z zabawkami, którzy z okazji tzw. Czarnego Piątku muszą przygotować się na nadejście klientów. Ci jednak zostają przemienieni w krwiożercze bestie za sprawą kosmicznego pasożyta. To, co w teorii brzmi jak przednia zabawa, okazuje się niedopracowanym messem. Początkowe sceny są dynamiczne i żwawe, ale już w drugim akcie tempo filmu znacząco spowalnia, a finał jest mdły i pozbawiony niespodzianek. Niemrawy, bo nawet gigantyczny stwór, z którym mają zmierzyć się bohaterowie… no właśnie – nic nie robi, stoi w letargu i w rezultacie do żadnej epickiej bitwy nie dochodzi.

Czytaj dalej Krwawy piątek. [„Black Friday”, 2021]

Horror w czterech ścianach. [„We Need to Do Something”, 2021]

Horrory osadzone w ograniczonej przestrzeni są trudne do wykonania, ale nowy film z katalogu IFC Midnight, „We Need to Do Something”, kapitalnie ogrywa minimalistyczną scenerię planu. Na wysokości zadania stanęli zarówno reżyser Sean King O’Grady, jak i kwartet aktorów. Rzecz dzieje się w łazience przeciętnej amerykańskiej rodziny. Dobrze przeczytaliście: cały film toczy się w tym jednym pomieszczeniu. To tutaj zamknięci zostają nastoletnia Mel, jej rodzice i młodszy brat. Podczas tornada bezpieczna kryjówka staje się śmiertelną pułapką: na posiadłość spada strzeliste drzewo, blokując tym samym drzwi. Rodzina ma do dyspozycji wodę i toaletę, ale szybko zaczyna głodować. Kolejne dni zaczynają się rozmywać, a między domownikami narasta psychoza. Przed wichurą Mel i jej dziewczyna Amy, parająca się czarną magią, rzuciły zabójcze zaklęcie na szkolnego wroga. W ten sposób otworzyły portal horrorom wykraczającym poza granice ludzkiego wyobrażenia.

„We Need to Do Something” rozpoczyna się dość konwencjonalnie, ale szybko wyrasta na unikalne kino. W rękach O’Grady’ego powstał prosty, ale efektowny film o rodzinie na skraju zagłady; prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Mel i jej domownicy zbliżają się do siebie, choć ta bliskość będzie opłakana w skutkach. Dużo bardziej służy im dystans i zamiatanie kłopotów pod dywan. Żona nienawidzi męża-alkoholika, a syn się go boi. Córka bardziej niż upadającym małżeństwem rodziców przejmuje się ukochaną i nie odkleja dłoni od telefonu. Nasilona burza będzie metaforą ich rodzinnych zaniedbań i postępującego konfliktu. Metaforą z pozoru banalną, ale pojemną znaczeniowo.

Czytaj dalej Horror w czterech ścianach. [„We Need to Do Something”, 2021]

Dysonans i rozdźwięk. [„Honeydew”, 2020]

Sam i Rylie (Sawyer Spielberg, Malin Barr) podróżują samochodem po prowincji Nowej Anglii. Ona, doktorantka, zbiera materiały do rozprawy akademickiej. On, kelner i podrzędny aktor, przejażdżkę traktuje jak okazję do pracy ze scenariuszem i wyuczenia dialogów. Rylie bada tematykę pasożytów sordico, które lata temu doprowadziły tu do serii zatruć i zrujnowały lokalne uprawy. Kiedy młodzi tracą sygnał GPS, a ich samochód zaczyna szwankować, pomocy trzeba szukać u miejscowych – jak podejrzani by nie byli. Niepozorna staruszka Karen (Barbara Kingsley) oferuje parze nocleg i dobrą strawę; obiecuje też, że zadzwoni po mechanika samochodowego. Nigdy tego nie robi. Sam i Rylie bez namysłu uściskują pomocną dłoń. Za naiwność przyjdzie im słono zapłacić.

Opis fabuły filmu „Honeydew” może brzmieć jak streszczenie setek innych backwoods horrorów, ale całości trudno przypiąć jedną tylko, upraszczającą łatkę. W swoim pełnometrażowym debiucie Devereux Milburn zapuszcza się w znajome rejony: opowiada o religijnych perwersjach, koszmarze porwania i uwięzienia. O młodych mieszczuchach terroryzowanych gdzieś w zapomnianym skansenie USA. To, co odróżnia „Honeydew” od innych hillbilly horrorów, to udziwniony szyk narracji i awangardowa postprodukcja.

Czytaj dalej Dysonans i rozdźwięk. [„Honeydew”, 2020]

Bez taktu o słynnym potworze. [„Stay Out of the F**king Attic”, 2020]

Nie wiem, jak można dopuścić taki plakat do publikacji – ewidentnie mamy do czynienia z wynikiem pracy amatora, który bawił się Photoshopem. Na szczęście sam film, „Stay Out of the F**king Attic”, udał się ciut bardziej. Tytuł ma w sobie grindhouse’owy vibe i reżyser, faktycznie, stawia zwłaszcza na eksploatację ciał. Trzech pracowników firmy przewozowej odwiedza upiorny dom na samym końcu ulicy. W środku mieszka starzec o aparycji seryjnego mordercy. Jest kimś dużo gorszym. I nie będzie zadowolony, gdy transporterzy włamią się na jego szczelnie zamknięty strych – zamknięty nie bez powodu.

Im mniej napiszę o fabule „Stay Out of the F**king Attic”, tym lepiej. Nie dlatego, że film jest skończenie beznadziejny – po prostu, jego fabuły nie warto spoilować. Nie powinienem nawet wspomnieć, że Jerren Lauder chętnie korzysta z tropów typowych dla nazisploitation – ale to główny punkt wyjścia dla wydarzeń ekranowych. Sporo w filmie nieźle ukartowanej makabry i cielesnego rozpadu, natomiast zupełnie nie pojawia się w słowniku reżysera pojęcie subtelności. Chwilami można mówić o braku taktu – poczekajcie, aż jedna z postaci zostanie zagazowana w kabinie prysznicowej i będziecie wiedzieli, co mam na myśli.

Czytaj dalej Bez taktu o słynnym potworze. [„Stay Out of the F**king Attic”, 2020]

„So I guess I’ll just believe it – that tomorrow never comes”. [„Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, 2020]

Pod koniec ubiegłego roku – chyba wszyscy przyznamy, że okropnego – na widzów Netfliksa spadła prawdziwa filmowa bomba. Mowa, oczywiście, o dosadnie zatytułowanym „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” Jana Belcla, miszmaszu gatunków, w którym bohaterowie zgonują nie tylko z powodu przyjętych na imprezie sylwestrowej używek. Aż do przededni 31 grudnia nikt nie wiedział, że taki film w ogóle powstaje, bo realizację trzymano w tajemnicy. Niespodzianka okazała się uderzająca i ostatecznie internet zawrzał. Niektórzy przekrzykiwali się, że nowy Netflix original jest „jeszcze gorszy niż «W lesie dziś nie zaśnie nikt»”.

Przypomnę, że „W lesie…” to wyborny festiwal gore’u, zabójczego seksu i wisielczego dowcipu. Nie zawsze warto kierować się opiniami wyczytanymi w sieci: w obu produkcjach udział wzięła Julia Wieniawa – mająca tylu fanów, co i hejterów – i na obu internetowi malkontenci porozwieszali psy. Na (toksycznym) polskim podwórku „Wszyscy moi przyjaciele…” spotkali się z wieloma krzywdzącymi recenzjami, także wśród profesjonalnych krytyków. Warto wziąć poprawkę na to, czym na przykład Filmweb stał się w ciągu ostatnich lat: wylęgarnią trolli, placem zabaw frustratów i ulubionym miejscem spotkań skrajnej prawicy brzydzącej się Szumowską, Agnieszką Holland, „Córkami dancingu”. Filmweb, gdzie projekt Belcla zbiera najgorsze cięgi, i gdzie jego średnia ocena maleje w oczach, nie powinien być żadnym wyznacznikiem dobrego smaku. I nie jest, jeśli spojrzymy na noty przyznane „Córce boga”, „Pod skórą”, czy „Coś za mną chodzi”.

Czytaj dalej „So I guess I’ll just believe it – that tomorrow never comes”. [„Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, 2020]

„Otwórz oczy!” [„Antebellum”, 2020]

Nie rozumiem, jakie są przyczyny nagonki medialnej prowadzonej na film „Antebellum”, ale wiem, że nie godzę się na nią. To horror, który ma absolutnie wszystko, co powinno postawić go w jednym rzędzie z „Us” Jordana Peele’a: kapitalne walory produkcyjne i solidną obsadę, zjadliwe alegorie i piekielną intensywność. Nie jest subtelny ani z punktu widzenia narracji, ani w swojej obrazowości, ale zmusza widzów do konfrontacji z długo przemilczanymi dramatami. „Antebellum” to bowiem film o niewolnictwie – grzechu pierworodnym Ameryki. Duet reżyserski Gerard Bush–Christopher Renz (stanowiący parę także w życiu prywatnym) podejmuje ciężki temat kulturowej wojny i traumy pokoleniowej. Rzecz dzieje się na luizjańskiej plantacji, zajmowanej przez armię Konfederatów, ale nie tylko tam.

Eden (Janelle Monáe), czarnoskórą niewolnicę, która zmuszana jest do ciężkich prac na polu uprawnym, poznajemy wkrótce po udaremnionej próbie ucieczki. Młoda kobieta zostaje srogo ukarana, między innymi poprzez wypalenie symbolu plantacji na plecach. Władzę nad Eden sprawuje bezlitosny generał (Eric Lange), stosujący wobec niewolników tortury dla własnej przyjemności. Po jednej z napaści seksualnych zgwałcona Eden zapada w sen. Budzi się w czasach współczesnych jako Veronica Henley, ceniona socjolog i aktywistka na rzecz środowiska afroamerykańskiego. Dwie kobiety teoretycznie różni wszystko; w istocie jednak dzielą one podobny los. W Stanach dwudziestego pierwszego wieku ciemna karnacja skóry nadal bywa bezpośrednią przyczyną ostracyzmu i upokorzeń. Zresztą nie tylko: odwaga Veroniki i jej chęć zmian społecznych nie podoba się grupie prawicowych ekstremistów. Są oni w stanie posunąć się bardzo daleko, by uciszyć „nieprzyjaciela”.

Czytaj dalej „Otwórz oczy!” [„Antebellum”, 2020]