Archiwa tagu: kicz

Jazda po bandzie. [„W lesie dziś nie zaśnie nikt 2”, 2021]

Tekst oryginalnie pojawił się na fan page’u w serwisie Facebook 29 października.

W 2020 roku na Netfliksie ukazał się horror „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, hucznie obwołany jako pierwszy polski slasher. Choć reżyser Bartosz M. Kowalski nie uskutecznił za jego sprawą jakiejś wysokoartystycznej wizji, nie można było odmówić filmowi realizacyjnego sznytu, rozbrajającego humoru i po prostu uroku. Kowalski sięgnął w „jedynce” po klasyczną ikonografię. Eksploatacja ciał, golizna, zabójczy seks – wszystko to upodabniało „W lesie…” do kolejnych odsłon „Piątku, trzynastego” czy „Drogi bez powrotu”. Jak udał się reżyserowi sequel?

Podczas gdy pierwsza odsłona serii jawiła się jako pospolity backwoods horror, w kontynuacji do jednego kotła wrzucono kilka sprzecznych pomysłów na film. Poprzeplatano ze sobą pół tuzina diametralnie różnych podgatunków. Powstała mieszanka wybuchowa – „W lesie dziś nie zaśnie nikt 2” to na równi komedia z dreszczykiem à la Troma, klasyczny slasherowy sequel, hillbilly horror, monster movie oraz groteskowe romansidło. Przy najszczerszych chęciach nie da się ogarnąć filmu jako spójnego dzieła i odczytać go w jednym tylko przyjętym kluczu.

Czytaj dalej Jazda po bandzie. [„W lesie dziś nie zaśnie nikt 2”, 2021]

Krwawy piątek. [„Black Friday”, 2021]

Kiedy kilka miesięcy temu pojawiły się pierwsze zapowiedzi filmu „Black Friday” z Bruce’em Campbellem, pomyślałem, że będzie to najlepsza przedświąteczna niespodzianka roku – piękna oda do komedio-horrorów à la Troma. Niestety, twórcom nie udało się wykrzesać dostatecznie mocnych iskier, przez co całość nie jest paląco ciekawa, a chwilami wręcz przynudza.

Zapytacie: jak to możliwe? W końcu „Black Friday” to film o pracownikach sklepu z zabawkami, którzy z okazji tzw. Czarnego Piątku muszą przygotować się na nadejście klientów. Ci jednak zostają przemienieni w krwiożercze bestie za sprawą kosmicznego pasożyta. To, co w teorii brzmi jak przednia zabawa, okazuje się niedopracowanym messem. Początkowe sceny są dynamiczne i żwawe, ale już w drugim akcie tempo filmu znacząco spowalnia, a finał jest mdły i pozbawiony niespodzianek. Niemrawy, bo nawet gigantyczny stwór, z którym mają zmierzyć się bohaterowie… no właśnie – nic nie robi, stoi w letargu i w rezultacie do żadnej epickiej bitwy nie dochodzi.

Czytaj dalej Krwawy piątek. [„Black Friday”, 2021]

Nie przeginaj z kampem. [„Wcielenie”, 2021]

„Wcielenie” sprawia wrażenie filmu skleconego przez kogoś, kto obejrzał w życiu mnóstwo horrorów, ale nie do końca wie, jak wyreżyserować swój własny, by nie budził poczucia żenady. Ten ktoś to James Wan – bodaj najgłośniejszy hollywoodzki reżyser specjalizujący się w kinie grozy.

Wan, który zaliczył mocny debiut dzięki „Pile”, a już drugim filmem, „Martwą ciszą”, dowiódł swego dyletanctwa, od lat tapla się w samouwielbieniu. Jego horrory są proste i ograne, a przy tym przydługie, montowane ku pochwale próżności reżysera, ale niedzielnym kinomanom wystarczą – co widać po ich wynikach komercyjnych. Wan nigdy nie był wytrawnym narratorem – przeciwnie: jego fabuły najczęściej można zamknąć w dwóch, trzech zdaniach. We „Wcieleniu”, podobnie, historia jest zdawkowa i drugorzędna, a cały film „trzyma się” na jednym jedynym plot twiście. Albo inaczej: ma się na nim trzymać.

Czytaj dalej Nie przeginaj z kampem. [„Wcielenie”, 2021]

Nudne pląsy na upadłej wrotkarni. [„Death Rink” aka „Skateway Massacre”, 2019]

Amerykański dystrybutor Wild Eye Releasing już od kilku dobrych lat zadziwia fanów ekranowej grozy coraz bardziej wydumanymi tytułami nabywanych przez siebie filmów. Dotąd w jego ofercie znalazły się między innymi horrory: „The VelociPastor”, „Sharkenstein”, „Amityville Exorcism” i „Shark Encounters of the Third Kind”. Produkcjom klasy „Z”, a może i „Ż” nadano krzykliwie bezsensowne nazwy wydawnicze, bo bez nich nie przebiłyby się na rynku – to po prostu trash w najgorszej definicji. Kilka dni temu katalog Wild Eye zasilił pseudoslasher „Death Rink” w reżyserii Daniela Zubiate. Zaskoczenia nie ma: film wywołuje ciary żenady.

Pochopnie uznałem, że warto poświęcić „Death Rink” swój czas – moją uwagę przykuł pięknie kiczowaty, promocyjny plakat. Widać na nim kuso ubraną blondynę, trzymającą w dłoniach ociekającą krwią siekierę. Nosi sportowe podkolanówki i nieprzyzwoicie czerwone szorty rodem ze „Sleepaway Camp”. Ma też wrotki na nogach, bo rzecz dzieje się na torze wrotkowym – stąd tytuł alternatywny: „Skateway Massacre”. W filmie zamaskowany zabójca odwiedza dyskotekę na kółkach i tam grasuje, polując na pracowników obiektu. Plakat nie mógłby jednak okazać się bardziej zdradliwy – „Death Rink” pozbawiony jest jakiegokolwiek funu i ejtisowego vibe’u, przynudza od pierwszej do ostatniej minuty.

Czytaj dalej Nudne pląsy na upadłej wrotkarni. [„Death Rink” aka „Skateway Massacre”, 2019]

Zabierz mnie do lasu. [„Slashlorette Party”, 2020]

Brie (Molly Souza) jest młodą, pełną kompleksów kobietą, która właśnie ukończyła studia i planuje ślub ze swoim partnerem, Dolphem (Andrew Brown). Mężczyźnie daleko, niestety, do ideału – jest zaborczy, oschły, uważa dziewczynę za swoją własność i nie rozumie jej problemów. Brie uczęszcza na sesje terapeutyczne do psychiatry, doktor Petry Jordan (Ginger Lynn) – nocą prześladują ją bowiem krwawe koszmary. Bohaterka odwiedza domek w lesie wraz z grupą najbliższych przyjaciół – młodzi planują wieczór panieńsko-kawalerski i dobrą zabawę przy litrach alkoholu. Plany popsuje im nadejście dwóch zwyrodniałych morderców.

„Slashlorette Party” to tytuł nowego filmu Paula Ragsdale’a i Angeliki De Alby – duetu odpowiedzialnego za horrory „Cinco De Mayo” i „Streets of Vengeance”. Wszystkie dotychczasowe produkcje tej pary stanowią nostalgiczne spojrzenie na trashowe kino sprzed około czterdziestu lat. W „Slashlorette Party” powtórzona zostaje historia, którą przewałkowali już twórcy setek ejtisowych slasherów – mamy więc do czynienia z grupą młodych i w tym przypadku bardzo irytujących ludzi, pojawia się wątek imprezy i odizolowana chata w lesie. Są sceny negliżu, a bohaterowie chętnie korzystają z życia, odurzając się czym popadnie. Wreszcie pojawiają się mordercy: stalkujący przyjaciół po zmroku i krwawo ich eliminujący ku uciesze widzów.

Czytaj dalej Zabierz mnie do lasu. [„Slashlorette Party”, 2020]

Świąteczny slasher w mocnym wydaniu. [„Krwawe święta”, 2006]

„Krwawe święta” z 2006 roku. Film, z którym krytycy obeszli się wyjątkowo brutalnie, i który do dziś, niesłusznie, omawiany jest tylko przez pryzmat złego kina. Serwis Rotten Tomatoes trąbi, że „przez film przepompowano mnóstwo krwi i gore’u, robiąc to, niestety, bez humoru, kreatywności, bez wizualnego przepychu”. Tę zaiste absurdalną puentę pozwolę sobie rozłożyć na części pierwsze. Brak humoru? To argument godny największego ponuraka, który nie pozna się na dowcipie, nawet gdy ten kopnie go w twarz. Zbyt wiele postaci umiera w filmie na wesoło, w groteskowych warunkach, by w ogóle pochylać się nad tak niedorzecznym wyrzutem. Są też „Krwawe święta” kreatywne, właśnie dzięki sardonicznym zabójstwom. Dryg do ciekawych konceptów wizualnych mają natomiast scenografowie i operator Robert McLachlan, który ostatnio działał choćby przy „Krainie Lovecrafta”. Film nakręcono nad wyraz kompetentnie i stylowo, dbając o intensyfikację kolorów, voyeurystyczną cyrkulację kamery i strojne wyposażenie planu.

Cenię sobie „Krwawe święta” na tyle, że wyświechtane dyskusje o ich podrzędności z roku na rok drażnią mnie coraz bardziej. Film jest słabszy od oryginalnych „Czarnych świąt” (1974), ale głównie dlatego, że nie straszy, i nie trzyma w napięciu tak, jak one. Dlaczego tego nie robi? Bo powstawał jako slasher z innej półki, mniej chłodny i opresyjny, stawiający na perwersyjną zabawę w eksploatację ciał. W nim też czuć retro posmak – mniej wyborny, ale wciąż pieszczący podniebienie. Żeby dać się porwać doznaniom smakowym, potrzebne będzie jednak upodobanie do tandety i estetyki kina po północy. Tym właśnie „Krwawe święta” są: nie lustrzanym odbiciem swego pierwowzoru, a stalk n’ slashem jak biblię traktującym ejtisowe standardy.

Czytaj dalej Świąteczny slasher w mocnym wydaniu. [„Krwawe święta”, 2006]