Archiwa tagu: miejska legenda

Tell everyone. [„Candyman”, 2021]

Wszyscy znają historię Candymana – czarnoskórego artysty i syna niewolnika, który za miłość do białej kobiety zapłacił własnym życiem, a potem odrodził się jako mściwy duch. Tony Todd olśniewał w tej roli trzydzieści lat temu, na planie filmu „Candyman” Bernarda Rose’a – stworzył brawurową, elektryzującą kreację, za sprawą której jego nazwisko do dziś wybrzmiewa po monarszemu. W piątek widzowie kin znów zadrżą przed ikonicznym mordercą z hakiem zamiast dłoni. I mam dla nich kapitalną wiadomość: Todd powraca w nowym „Candymanie”, gdzie znów hipnotyzuje szorstkim głosem i wokalizacją jakby z zaświatów.

Oryginalny „Candyman” (1992) był świadomym społecznie horrorem, w którym Rose wziął pod lupę nierówności klasowo-etniczne w Stanach Zjednoczonych i mechanizmy formowania się lęków kulturowych. Film dał podwaliny późniejszym posthorrorom w reżyserii Jordana Peele’a („Uciekaj!”, „To my”) i zainspirował między innymi duet Gerard Bush–Christopher Renz do nakręcenia „Antebellum”.

Czytaj dalej Tell everyone. [„Candyman”, 2021]

Ostatnie podrygi. [„Candyman III: Dzień umarłych”, 1999]

Caroline McKeever (Donna D’Errico) zarządza galerią sztuki w Los Angeles i przygotowuje wystawę prac Daniela Robitaille’a – swojego pradziadka, który znany jest przede wszystkim jako legendarny Candyman (Tony Todd). Młoda kobieta nie wierzy w przypisywane mu zbrodnie; chce, by koneserzy malarstwa poznali go jako wrażliwego artystę, a nie mordercę z hakiem zamiast dłoni. By dowieść, że Candyman to tylko miejska legenda, Caroline przywołuje jego imię przed lustrem. Upiór powraca w okamgnieniu i wyznacza sobie jasny cel: chce zjednać się z krewniaczką, mieć ją po stronie mroku.

Cztery lata po box-office’owej klapie drugiego „Candymana” na rynku video ukazał się sequel – „Candyman III: Dzień umarłych”. W zasadzie cheapquel, bo film kosztował grosze i artystycznie nie mógłby równać się z „jedynką”; dla serii stanowił ostatnie podrygi. Zmieniło się studio, zmienił się dystrybutor, Bernard Rose i Philip Glass ominęli projekt szerokim łukiem. Stery tonącego okrętu przejął duet Turi Meyer–Al Septién. Panowie wielokrotnie pracowali przy niskobudżetowych horrorach i kontynuacjach popularnych serii: ich nazwiska wiązane są z „Karłem 2” oraz „Drogą bez powrotu 2”.

Czytaj dalej Ostatnie podrygi. [„Candyman III: Dzień umarłych”, 1999]

Ucieleśniony horror. [„Candyman 2: Pożegnanie z ciałem”, 1995]

Nowy Orlean w stanie Luizjana. Profesor Philip Purcell (Michael Culkin) odbywa trasę, której celem jest promocja nowej książki o legendarnym Candymanie. Mężczyzna nieopatrznie wypowiada jego imię przed lustrem i przy piątym powtórzeniu zjawia się on – mściwy upiór z zaświatów. Rozpłatane ciało nauczyciela akademickiego ściąga sen z powiek lokalnym detektywom.

O zabójstwo zostaje posądzony Ethan Tarrant (William O’Leary), który sam interesuje się sprawą Candymana. Siostra oskarżonego, Annie (Kelly Rowan), wierzy w jego niewinność i postanawia oczyścić go z zarzutów. Odwiedza rewiry miasta, które powinna omijać szerokim łukiem, zgłębiając historię mitycznego mordercy z hakiem zamiast dłoni. Szuka rozwiązania zagadki kryminalnej. Nieświadomie przywołuje Candymana zza grobu, a on zaczyna polować na jej bliskich.

Czytaj dalej Ucieleśniony horror. [„Candyman 2: Pożegnanie z ciałem”, 1995]

Fanfary dla Słodkiego. [„Candyman”, 1992]

Wszyscy znają tę historię: jeśli staniesz przed lustrem i wypowiesz Jego imię pięć razy, znikąd wynurzy się żądny krwi upiór z hakiem zamiast dłoni, który załatwi Cię w okamgnieniu. Dla mieszkańców Cabrini–Green, chicagowskich slumsów, mityczny „On” to Candyman: w przeszłości wzięty, czarnoskóry malarz, a dziś mściwy duch i ofiara rasistowskich represji. Na północy Chicago rzeczywiście grasuje zabójca rozpruwający ofiary naostrzonym, zgiętym prętem – jeśli wierzyć dzielnicowym pogłoskom, jest nim paranormalna zjawa.

Sprawę Candymana bada Helen Lyle (Virginia Madsen), studentka Uniwersytetu Illinois, która w swojej pracy dyplomowej pochyla się nad folklorem słownym i przesądami. Pod lupę bierze też zjawisko miejskich legend i w takiej kategorii rozpatruje samego Candymana. Helen wierzy w naukę, nie bajki i zabobony. Gdy mąż – ceniony profesor – pobłażliwie traktuje tematykę jej pracy, daje jej to jeszcze większy impuls do działania. Przyszła socjolożka rusza do Cabrini–Green, by zinfiltrować tutejsze środowisko. Odnajduje budynek, w którym Candyman przelewał krew niewinnych.

Czytaj dalej Fanfary dla Słodkiego. [„Candyman”, 1992]

Lato grozy. [„Ulica Strachu – część 1: 1994”, 2021]

Shadyside w stanie Ohio. Grupa krnąbrnych nastolatków przypadkiem wskrzesza kilkusetletni, złowrogi byt, który odpowiada za serię brutalnych zbrodni, regularnie popełnianych w okolicy. Wybudzona z leśnego grobu istota nie spocznie, dopóki młodzi nie padną trupem. Deena (Kiana Madeira) i jej towarzysze wiedzą, że w ich rękach znajduje się przyszłość miasteczka. Stają do nierównej walki, jednocześnie odkrywając upiorne sekrety Shadyside.

W Polsce nazwisko R. L. Stine kojarzy się bezspornie z „Gęsią skórką”, ale w Stanach Zjednoczonych autor znany jest także dzięki serii „Fear Street”, która sprzedała się w nakładzie przekraczającym osiemdziesiąt milionów egzemplarzy. Na kanwie tejże powstała antologia grozy Netfliksa, której inauguracyjna odsłona to „Ulica Strachu – część 1: 1994”. Film miał premierę w piątek i szybko zaskarbił sobie bardzo entuzjastyczne recenzje krytyków. Osobiście „szał” na „Ulicę Strachu” uważam za niewspółmierny do treści: to horror pozbawiony ciekawszego patentu, za długi, bez satysfakcjonującego finału.

Czytaj dalej Lato grozy. [„Ulica Strachu – część 1: 1994”, 2021]

Świąteczny slasher w mocnym wydaniu. [„Krwawe święta”, 2006]

„Krwawe święta” z 2006 roku. Film, z którym krytycy obeszli się wyjątkowo brutalnie, i który do dziś, niesłusznie, omawiany jest tylko przez pryzmat złego kina. Serwis Rotten Tomatoes trąbi, że „przez film przepompowano mnóstwo krwi i gore’u, robiąc to, niestety, bez humoru, kreatywności, bez wizualnego przepychu”. Tę zaiste absurdalną puentę pozwolę sobie rozłożyć na części pierwsze. Brak humoru? To argument godny największego ponuraka, który nie pozna się na dowcipie, nawet gdy ten kopnie go w twarz. Zbyt wiele postaci umiera w filmie na wesoło, w groteskowych warunkach, by w ogóle pochylać się nad tak niedorzecznym wyrzutem. Są też „Krwawe święta” kreatywne, właśnie dzięki sardonicznym zabójstwom. Dryg do ciekawych konceptów wizualnych mają natomiast scenografowie i operator Robert McLachlan, który ostatnio działał choćby przy „Krainie Lovecrafta”. Film nakręcono nad wyraz kompetentnie i stylowo, dbając o intensyfikację kolorów, voyeurystyczną cyrkulację kamery i strojne wyposażenie planu.

Cenię sobie „Krwawe święta” na tyle, że wyświechtane dyskusje o ich podrzędności z roku na rok drażnią mnie coraz bardziej. Film jest słabszy od oryginalnych „Czarnych świąt” (1974), ale głównie dlatego, że nie straszy, i nie trzyma w napięciu tak, jak one. Dlaczego tego nie robi? Bo powstawał jako slasher z innej półki, mniej chłodny i opresyjny, stawiający na perwersyjną zabawę w eksploatację ciał. W nim też czuć retro posmak – mniej wyborny, ale wciąż pieszczący podniebienie. Żeby dać się porwać doznaniom smakowym, potrzebne będzie jednak upodobanie do tandety i estetyki kina po północy. Tym właśnie „Krwawe święta” są: nie lustrzanym odbiciem swego pierwowzoru, a stalk n’ slashem jak biblię traktującym ejtisowe standardy.

Czytaj dalej Świąteczny slasher w mocnym wydaniu. [„Krwawe święta”, 2006]