One fright in Bangkok

         Dożyliśmy czasów, w których termin cyber horroru ukuł już swoją definicję. Osobiście nie mam problemu z osadzaniem akcji filmu w świecie social mediów czy video chatów; chciałbym jedynie, by horror „internetowy” – tak jak jego klasyczny przodek – skupiał się na pryncypiach gatunku. „The Den” Zachary’ego Donohue, przykładowo, wyewoluował na fundamentach rzetelnie budowanego napięcia i nieodpartego strachu. Obiekt tej recenzji, „Cam2Cam”, z grozą i suspensem ma niewiele wspólnego.

c2c

     Bangkok. Lucy, amerykańska lesbijka, zarabia na życie za pośrednictwem popularnej witryny pornograficznej: ochoczo dzieli się swymi powabami z użytkownikami video chatu. Gdy pewnego ponurego wieczoru nawiązuje internetowy flirt, nie zdaje sobie sprawy, że wchodzi w interakcję z psychopatą mieszkającym w sąsiednim mieszkaniu. Tak oto akt pierwszy filmu kończy ujęcie odrąbanej głowy bohaterki. Po kilku miesiącach do mieszkania po Lucy wprowadza się Allie, kolejna Amerykanka. Dziewczyna podaje się za turystkę, lecz jej pokerowa twarz sugeruje, że skrywa pewną tajemnicę. Na horyzoncie pojawiają się inne postaci – czasem równie podejrzane, czasem śmiechu warte.

     Postaci Joela Soissona („Puls 2”) są komiczne, bo choć każda ma wzbudzać podejrzenie i łączyć się ze sprawą zabójstwa Lucy (no wiecie, „Krzyk” i jego ponadczasowa formuła…), żadnej nie poświęcono w scenariuszu dostatecznie dużo czasu, a prawie żadnej nie nadano cech charakteru. Warto zwrócić uwagę na samą zamordowaną: nie nazwałem jej amerykańską lesbijką przez własne uprzedzenia. O Lucy, jako bohaterce filmu, wiemy jedynie, że pochodzi ze Stanów Zjednoczonych i gustuje w atrakcyjnych kobietach. Brak zainteresowania postaciami przekłada się na inny zasadniczy problem scenarzysty: nie jest on w stanie wskazać, który z wielu bohaterów ma być rzeczywistym protagonistą.

     Całość do finału prowadzi wprawdzie Allie; jest jednak dziewuchą głupią i nierozsądną, a i pojawia się dopiero w dwudziestej piątej minucie filmu. Znacznie bardziej wolałbym, by „Cam2Cam” całkowicie poświęcony był pułapce zastawionej na Lucy w Internecie. Wymowa filmu pozostałaby płytka (w sieci, gdzie czai się zło, nikt nie jest tym, za kogo się podaje…), a projekt z pewnością nadal nie urósłby do rangi wspomnianego „The Den”. Mimo to, pierwsze pół godziny obrazu wypada naprawdę imponująco, nie tylko na tle reszty podrzędnego materiału: atmosfera jest gęsta, internetowy psychopata pogrywa z Lucy w kotka i myszkę, odwalając niezłą robotę.

     Poza solidnym wstępem i przyciągającą oprawą wizualną (obraz jest pełen neonowych kolorów, praca kamery nie pozostawia nic do życzenia) Joel Soisson nie oferuje niczego, co wyróżniłoby jego dzieło na tle innych cyber horrorów. „Cam2Cam”, jeśli już, wyróżnia się negatywnie, za sprawą dyletanckiego scenariusza. Jeżeli doczekaliście finałowych minut filmu i poznaliście rozwiązanie bangkockiej zagadki kryminalnej, wiecie, dlaczego tak gnębię scenopisarstwo Soissona. Matko. Boska.

     „Cam2Cam” nie zasługuje, oczywiście, na najostrzejsze cięgi. Ode mnie, w skali od jednego do dziesięciu, internetowy horror otrzymuje mocne cztery i pół punktu.

c2c 2

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

4 i pol

3 myśli w temacie “One fright in Bangkok”

Dodaj komentarz