Ucieleśniony horror. [„Candyman 2: Pożegnanie z ciałem”, 1995]

Nowy Orlean w stanie Luizjana. Profesor Philip Purcell (Michael Culkin) odbywa trasę, której celem jest promocja nowej książki o legendarnym Candymanie. Mężczyzna nieopatrznie wypowiada jego imię przed lustrem i przy piątym powtórzeniu zjawia się on – mściwy upiór z zaświatów. Rozpłatane ciało nauczyciela akademickiego ściąga sen z powiek lokalnym detektywom.

O zabójstwo zostaje posądzony Ethan Tarrant (William O’Leary), który sam interesuje się sprawą Candymana. Siostra oskarżonego, Annie (Kelly Rowan), wierzy w jego niewinność i postanawia oczyścić go z zarzutów. Odwiedza rewiry miasta, które powinna omijać szerokim łukiem, zgłębiając historię mitycznego mordercy z hakiem zamiast dłoni. Szuka rozwiązania zagadki kryminalnej. Nieświadomie przywołuje Candymana zza grobu, a on zaczyna polować na jej bliskich.

Tytuł filmu, „Candyman 2: Pożegnanie z ciałem”, nie jest przypadkowy. Rzecz dzieje się bowiem w trakcie święta Mardi Gras, które mieszkańcy Luizjany obchodzą, organizując huczne parady i festiwale uliczne. Natomiast w języku łacińskim karnawał – czy też carnelevarium – oznacza tyle, co „pożegnanie” z mięsem, rezygnacja z ciała. Brzmi to makabrycznie i stanowi zapowiedź krwawych wydarzeń: drugi „Candyman” to już nie tyle horror psychologiczny, co nadnaturalny slasher z dużo wyższym body countem. Twórcy postawili na eksploatację ciał i sceny gore, ewidentnie wyznając zasadę: im więcej i krwiściej, tym lepiej.

Tony Todd, jako tytułowy antybohater, nie żegna się w filmie z ciałem. Przeciwnie: wynurza się częściej i odważniej niż w „jedynce”, chętniej wymachuje hakiem przed kamerą. W pierwszym „Candymanie” na jego fizyczną manifestację czekaliśmy do czterdziestej piątej minuty, a „dwójce” Todd bryluje od pierwszych do ostatnich scen. Bliżej poznajemy też losy upiornego zabójcy, a właściwie Daniela Robitaille’a – syna niewolnika, który za miłość do arystokratki poniósł męczeńską śmierć z rąk białych plantatorów.

Dusza Candymana została uwięziona w lustrze: konającemu mężczyźnie podłożono pod twarz zwierciadło, by zobaczył swoje potwornie pożądlone przez pszczoły ciało. Współcześnie Candyman jest odbiciem nienawiści, przez którą zmarł. Annie odkrywa długo skrywaną prawdę o losach Robitaille’a i doświadcza realistycznych wizji z zagrody, na której zamęczono go na śmierć. Odbywa lekcję amerykańskiego rasizmu i przekonuje się, że horrory przeszłości, przywołane na głos, mogą się ucieleśnić.

„Candyman 2: Pożegnanie z ciałem” jest, przynajmniej częściowo, filmem o obrzydliwej spuściźnie rasizmu i zbiorowej głupocie. O pszczelim, kolektywnym myśleniu zwolenników białej supremacji; o okrutnym, wspólnym celu, który w nikim nie wywołuje czkawki moralnej, bo jest, no właśnie, wspólny. W filmie tą misją okazują się tortury niewinnego mężczyzny o „obcym” kolorze skóry. Bill Condon podejmuje też temat akceptacji tłumionych przez lata uczuć, który później zostanie szerzej omówiony w jego oscarowych „Bogach i potworach”. Dławione uczucia w „Candymanie 2” to, oczywiście, wstyd za zbrodniczych przodków i „biała” wina (od ang. white guilt) – doświadcza ich matka Annie, Octavia. Grana przez Veronikę Cartwright Octavia Tarrant to archetyp Southern belle, czyli południowej piękności i uprzywilejowanej kobiety z wyższych sfer. Aktorka, jak zawsze, świetnie odnajduje się na planie horroru, a w scenach z udziałem ekranowej córki jest bardzo naturalna. Wątek jej alkoholizmu, skrywanej tajemnicy oraz spięć z Annie przypomina relację Nancy i Marge Thompson w „Koszmarze z ulicy Wiązów”.

Bohaterowie są w „Candymanie 2” odrobinę jednowymiarowi, ale Condon prowadzi opowieść pewną ręką i dowodzi, że ma oko artysty wizualnego. Film może poszczycić się imponującą pracą kamery, jest atrakcyjny wizualnie. Wyróżnia go gęsta atmosfera (nie aż tak, jak w pierwszym „Candymanie”, ale nadal), na ekranie sowicie przelewana jest krew. Nowy Orlean prezentuje się malowniczo i magicznie, ma w sobie upiorny urok. Kamera opiewa ciekawe architektonicznie plenery, które zaskakująco rzadko goszczą w amerykańskich horrorach.

Przywrócony na stanowisko kompozytora został Philip Glass i trzeba przyznać: jego melodie znów wznoszą całość na wyższy poziom artystyczny. Ścieżka dźwiękowa w „Candymanie 2” jest niezmiennie wspaniała i tylko chwilami wydaje się ciut bardziej natarczywa (na przykład w scenie, gdy ktoś zakrada się za plecami Annie, a muzyka nieomal eksploduje i zagłusza akcję). Film okazuje się zbliżony tonem i szykiem do „jedynki”: wyróżniają go klaustrofobiczne przestrzenie, sceny retrospekcji i halucynacji, powraca motyw – tym razem metafora – pszczół. Tony Todd znów tworzy królewską kreację na pierwszym planie.

Nie braknie tu pewnych błędów i potyczek. Po tym, jak Candyman krwawo eliminuje męża Annie na jej oczach, kobieta nie wydaje się tym doświadczeniem ani trochę straumatyzowana. Mocno irytuje też narracja spikera radiowego, który niczym grecki chór komentuje niektóre wydarzenia lub zapowiada dalsze. Niemniej „Pożegnanie z ciałem” to wciąż kawał dobrze pomyślanego horroru w klimacie Southern gothic, niezły sequel dużo lepszej „jedynki”. Z perspektywy lat film rośnie w oczach – zwłaszcza że jego kontynuacja, „Candyman III: Dzień umarłych”, to już slasher klasy „C”, a może nawet „D”…

Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Prime News, Filmawka, Movies Room oraz Filmweb. Stronę His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Dodaj komentarz