Krwawy moralitet. [„Dom pani Slater”, 1983]

     Słynne „Widmo”, z Vérą Clouzot i Simone Signoret jako nauczycielkami dręczonymi przez kochanka-tyrana, zainspirowało wiele filmowych dreszczowców. Poza kiepsko przyjętym przez krytykę remakiem, „Diabolique”, powstały też luźno inspirowane francuskim klasykiem odniesienia: między innymi „Gry” Curtisa Harringtona czy „Niech bestia zdycha”. Henri-Georges Clouzot miał też wywrzeć wpływ na Marka Rosmana, którego „The House on Sorority Row” (tytuł polski „Dom pani Slater”) przyjmuje postawę moralizującą. Oto bowiem w ejtisowym slasherze piękne studentki giną nie dlatego, że uwziął się na nie bezmyślny zabójca, a z racji bezmyślnie popełnionej zbrodni.

houseonsororityrow2

     W scenie początkowej tytułowa Dorothy Slater – wynajmująca swoją willę studentkom – rodzi bękarta. Poród odbiera tajemniczy doktor, który na widok malca rzuca z rozczarowaniem: „toż to kolejna porażka!”. Dlaczego dziecko urodziło się nieudane – nikt tego nie wyjaśnia… Po latach schorowana Slater pada ofiarą dowcipu, który wymknął się spod kontroli. Członkinie siostrzanego stowarzyszenia wystrzeliły do zrzędliwej staruszki, nie mając pojęcia, że pistolet był naładowany. Po północy dziewczęta pożałują swej głupoty. Na ich imprezę wkradnie się bowiem uzbrojony intruz, który spocznie dopiero, gdy każda z panien zapłaci za swój błąd.

     Sekwencja, w której Slater zostaje postrzelona, a potem topi się w brudnym basenie, zaserwowana zostaje na chłodno – podobnie, jak w podobnym momencie „Widma”. Antybohaterka nie zasługuje na śmierć tak, jak Delasalle z francuskiego szlagieru; to moment trudny do przełknięcia, dwuznaczny moralnie. Uwagę zwraca pozbawienie tej sceny jakiejkolwiek ścieżki dźwiękowej: wsłuchiwać mamy się jedynie w zaniepokojone krzyki, odgłosy wystrzałów oraz złowieszcze pluski wody. Studentki-morderczynie nie są w stanie zupełnie machnąć ręką na tragiczne wydarzenia: niektóre z krwią na dłoniach nie będą umiały normalnie funkcjonować, inne zrobią wszystko, by mroczny sekret – i Slater – nie wypłynęły na światło dzienne. W scenie potańcówki kamera uważnie egzaminuje strapione twarze siedmiu bohaterek.

houseonsororityrow1

     Operator Tim Suhrstedt czaruje głównie za sprawą pojedynczych ujęć – czy mowa o pierwszym przedstawieniu filmowego morderczy, czy też o zastosowaniu efektu Vertigo podczas ucieczki jednej z dziewczyn. „The House on Sorority Row” korzysta z hitchcockowskich zabiegów reżyserskich, ale najbardziej czuć w nim ducha Briana De Palmy (z którym Rosman kolaborował u schyłku lat 70.). Film opatrzony został muzyką, jakiej nie powstydziłby się sam Pino Donaggio – na długo po seansie w pamięci pozostaje zwłaszcza motyw przewodni, który jest odrobinę melodramatyczny, ale też ekstatyczny, palący od wewnątrz. Jak przystało na slasher, okazuje się „Dom…” zmysłowy i celebrujący cielesność na przemian z przemocą. Stojąc w kolejce do zarżnięcia, Jodi Draigie subtelnie świeci przed kamerą biustem, a potem wskakuje w prześwitującą koszulę nocną. To moment seksowny, choć dopisany ku pochwale barbarii, bo finalnie korpus aktorki zostaje spenetrowany ostrym narzędziem. Wiele zabójstw poprzedzonych zostaje upiornymi figlami: postać grana przez Draigie znajduje na swojej drodze pudełko z wyskakującą spod wieczka kukłą, inna ze studentek trafia na dziecięcą piłkę. W finale każdy „psikus” zostaje uzasadniony – jak, musicie dowiedzieć się sami.

     Nie brak w filmie scen strasznych lub przynajmniej budzących nerwowe podrygi. Gdy Katie (Kathryn McNeil) ulega narkotycznym stanom, górę nad slasherową rutyną bierze kwiecisty surrealizm: znikąd pojawiają się denatki, które nie dożyły końca imprezy, a ich przywódczynią zostaje topielica, pani Slater. Także kolorystyka, jaką upodobał sobie Rosman, ujmuje mroczną abstrakcją. Nie wszystkie aktorki „umierają” w pełni realistycznie, ale drobiazgowa praca charakteryzatorów pozwala cieszyć się makabrą co najmniej trzech sekwencji (highlightem pozostaje ujęcie na uciętą głowę w muszli klozetowej). Rozsądnie wykorzystano przestrzeń planu zdjęciowego: nie nadużywa chociażby Rosman scen toczących się w ciemnej piwnicy czy na skrzętnie ukrytym strychu. Najbardziej efektowne morderstwo popełniane zostaje w grupowej toalecie, pełnej mało skutecznych kryjówek. To zarazem scena kipiąca suspensem.

     „Dom pani Slater” był jednym z najlepiej opłacanych filmów niezależnych 1983 roku. Sam też zainspirował późniejsze horrory – chociażby „Koszmar minionego lata”, z Jennifer Love Hewitt i plejadą aktorów młodego pokolenia. Udało się Rosmanowi nakręcić slasher nie tylko rozrywkowy i ociekający gore’m, ale też stylowy: już scena otwierająca „Dom…” urzeka wyszukaną formą i budzi skojarzenia z ciut starszym „Happy Birthday to Me”. Ciężko o lepszy komplement.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

houseonsororityrow3

08

Dodaj komentarz