W przebraniu mordercy. [„Possessor”, 2020]

Tasya Vos (Andrea Riseborough) pracuje dla tajnej organizacji jako agentka specjalna. Kobieta za pomocą zaawansowanego technologicznie implantu mózgowego potrafi przybierać ciała obcych ludzi i pod „przykrywką” eliminuje osoby, które według jej szefostwa muszą zniknąć na zawsze. Nowe zlecenie wymaga od Tasyi, by zawłaszczyła sobie powłokę niejakiego Colina Tate’a (Christopher Abbott), młodego sybaryty, który postanawia wżenić się w bogatą rodzinę. Colin okazuje się dużo silniejszy, niż zakłada agencja: stawia opór nowej, dominującej osobowości, nie przyjmuje w sobie Tasyi. Mężczyzna walczy o zachowanie autonomii, a tajna agentka zostaje uwięziona w jego jaźni, zatraca się w niej.

Na pewno słyszeliście już o „Possessorze” sporo dobrego. Drugi film w karierze Brandona Cronenberga zebrał mnóstwo pozytywnych recenzji i w wielu rankingach umieszczany jest jako najlepsze, co dał nam 2020 rok. Nic w tym dziwnego: „Possessor” wymyka się prostym klasyfikacjom, posiada silny ładunek transcendentalny, stanowi bardziej doznanie, głęboką medytację, aniżeli fabułę w najbardziej dosłownej definicji. W follow-upie „Antiviral” z 2012 roku młodszy Cronenberg flirtuje z nihilizmem, stawia filozoficzne pytania o kondycję człowieka, obnaża przed widzem świat niebezpiecznych eksperymentów. Czy tak szalenie odległych, wyśnionych i futurystycznych? Nie do końca.

Cyberpunkowy dreszczowiec Cronenberga opowiada między innymi o zagrożeniach, jakie niesie za sobą stale eskalujący postęp technologiczny, o zanikaniu kontaktu z rzeczywistością i człowieczeństwem. Bohaterowie tracą kontrolę nad ciałami, ich tożsamości splatają się w jedność. W wyniku eksperymentu naukowo-korporacyjnego przechodzą ewolucję: stają się maszyną z ludzką duszą, duchem w pancerzu człowieka. W ciele Tasyi pasożytuje drapieżnik, dybający na życie jej rodziny. Kobieta czuje się jak intruz we własnej skórze.

Ojciec reżysera to geniusz i ulubieniec kinomanów – nie powinna zaskakiwać więc informacja, że przemycono w „Possessorze” kilka odwołań do twórczości Cronenberga Sr. Imiona postaci są więc przesadnie nadęte i zmanierowane, fabuła przywodzi na myśl „eXistenZ” z 1999 roku, na drugim planie swoich talentów dowodzi nawet Jennifer Jason Leigh. Nie zabrakło też miejsca dla stylistyki body horroru, którą młodszy Cronenberg zna od podszewki. Ciała topią się w „Possessorze” na naszych oczach, przyjmując postać ciekłej materii (à la „Beyond the Black Rainbow”). Prętowe elektrody wbijane są w czaszkę w celach badawczych, a zęby wyrywa się postaciom z ust przy użyciu zaostrzonego, stalowego drąga. Ujęcia na zdeformowaną twarz lub, jeśli wolicie, upiorną maskę, którą zakłada Colin, by „przypominać” Tasyę, odpowiadają na pytanie, co by było, gdyby „Krzyk” Edvarda Muncha uległ ucieleśnieniu. Za prostetyki i fantastyczne efekty charakteryzatorskie, przedstawione w filmie, odpowiada Daniel Martin, który pracował już m.in. przy „In Fabric” oraz „Dziewczynie z trzeciego piętra”.

„Possessor” to film o świecie morderstw na zlecenie i trzeba przyznać, że wszystkie z ukazanych uśmierceń biją po oczach ekstrawaganckim plugastwem. Każdy, kto nie potrafi strawić podniesionych do kwadratu brutalności, typowych dla horroru trzewnego, mającego na celu wpędzenie widza w stan silnego dyskomfortu, powinien odpuścić tę produkcję zaraz po włączeniu przycisku „play”. Byłaby to, oczywiście, spora strata, bo film przy całej swojej ultrakrwawej otoczce zachowuje humanistyczny, poetycki ton. Jest beznamiętny i mizantropijny, ale wizualnie hipnotyzujący. Chłodny i niemrawy, ale fluorescencyjnie skomponowany. „Possessor” to film wielu sprzeczności, choć na pewno wygląda oszałamiająco: doszlifowano go w ambitnym, artystycznym porywie, każdy kadr czaruje drobiazgową dbałością o szczegóły. Chyba najbardziej ujawnia się to w kapitalnej scenie erotycznej, gdzie Colin, opętany przez Tasyę, odbywa stosunek płciowy z narzeczoną. Następuje surrealna orgia ciał i zmysłów, w której uczestniczy, poza Abbottem i aktorką Tuppence Middleton, także Riseborough – bosko androgyniczna, z przekrwionym orężem władzy pęczniejącym jej między nogami. Kanadyjczycy nigdy nie byli równie pruderyjni, jeśli chodzi o seks na ekranie, jak ich sąsiedzi zza południowej granicy i niniejsza scena stanowi tego doskonały dowód.

„Possessor” to nieoczywisty, enigmatyczny film, który do pewnego momentu ogląda się z rosnącą fascynacją, ale który finalnie pozostawia po sobie uczucie niedosytu. Jak na techno thriller bywa odrobinę zbyt statyczny i ospały; jego scenariusz może wydać się mętny, a sposób prowadzenia akcji – nieprzystępny. To solidne, godne pochwały przedsięwzięcie (lepsze niż „Antiviral”), które moim oczekiwaniom sprostało tylko częściowo.

Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmawka, Movies Room oraz Filmweb. Stronę His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Dodaj komentarz