Poruszyć piekło. [„Dom, który zbudował Jack”, 2018]

     Jack (Matt Dillon) jest seryjnym mordercą – niezdolnym do odczuwania empatii, przesadnie pewnym siebie. Uwielbia wysokiej klasy sztukę, architekturę III Rzeszy oraz piękne kobiety. Tym ostatnim uwielbia właściwie odbierać to, co dla nich najcenniejsze. Na oczach pewnej samotnej matki zabija jej pociechy; seksownej, lecz niezbyt bystrej pannie ucina piersi. Mężczyzna bawi się niewinnością swoich ofiar, stosuje psychiczne i fizyczne tortury. Z dumą przyznaje, że przyczynił się do śmierci blisko sześćdziesięciu osób. O swojej „karierze” opowiada tajemniczemu Wergowi (Bruno Ganz), który stanowi symbol rozumu i akceptacji, a Jackowi towarzyszy niejako w podróży przez ziemskie piekło.

HouseJack2

     Lars von Trier, enfant terrible europejskiego kina, popełnił kolejną zbrodnię: jego horror, „Dom, który zbudował Jack”, oburzył canneńską wrażliwość, prowadząc do ucieczek z festiwalowej sali. Tak było w maju. Teraz „Jack” stoi u progu dystrybucji kinowej i wiele wskazuje na to, że ponownie uruchomi lawinę oburzeń. Rzec, że jest to film brutalny i nihilistyczny, to nie powiedzieć o nim nic. Życie na Ziemi maluje się u von Triera dantejskimi barwami; wszystko przesiąkło w nim znieczulicą i egotyzmem. Jack stanowi definicję psychotycznego narcyza: w jednej ze scen widzimy, jak, targany namiętnościami, uprawia taksydermię i przygotowuje z dziecięcych zwłok makabryczną rzeźbę. Dlaczego? Bo jest zapalonym artystą. Jedynym sacrum, jakie wyznaje, będzie estetyka – nie ciało ludzkie.

     „Dom, który zbudował Jack” to film bardzo polaryzujący, co wielu uzna zresztą za jego największą zaletę. Jest projektem, przez który przewija się multum nawiązań do kultury, tonącym wręcz w morzu kontekstów. Górnolotne, chwilami profesorskie medytacje nad sztuką, moralnością, ziemskimi rozkoszami oraz rozpaczami bywają wielopłaszczyznowe i fascynujące, ale też przeintelektualizowane. Widzowie ceniący von Triera nie za erudycję i zdolności oratorskie, a za oko do niaunsów wizualnych mogą wyjść z kina w mieszanych nastrojach. Wybrane sceny – zwłaszcza te finalne – są, rzecz jasna, ucztą dla zmysłów. Nie da się jednak czerpać z „Domu…” radości, jeżeli jest się odpornym na kulturę niefilmową. To obraz wymagający, stworzony m. in. z myślą o amatorach poezji Williama Blake’a, którego wiersze o tygrysich instynktach i jagnięcej czystości zgrabnie komponują się z obecnymi w scenariuszu metaforami. Jack jest więc cichym i zwinnym drapieżcą, a kolejne ofiary konsumowane są powolnie, ku pochwale sadyzmu.

HouseJack3

     Blake zaliczany był do grona poetów wyklętych – nic więc dziwnego, że tak upodobał go sobie von Trier, niestroniący przecież od kontrowersji. Kilka lat temu, na canneńskim panelu dyskusyjnym, z ust słynnego Duńczyka wyrwały się wstrętne słowa: „rozumiem Hitlera”. Aż dotąd von Trier nie miał na festiwal w Cannes wstępu. W „Domu, który zbudował Jack” padają nawiązania do opresji nazistowskich – reżyser tłumaczy się z problematycznych komentarzy, obierając, oczywiście, cholernie pokrętną taktykę. Zanim nazywa Hitlera Szatanem, bosko opiewa Alberta Speera. Nim bije nas po oczach wybujałym okrucieństwem, uszy głaszcze nam miodowo funkową melodią. Nieobliczalne są zmiany tonacji, którymi film usłano. Śmiejemy się z wrednej suki, Umy Thurman, która sama pcha się Dillonowi pod nóż (właściwie samochodowy lewarek), a dosłownie minutę później przymykamy powieki, bo „wykastrowany” maniak rozłupał czaszkę swojej pierwszej ofierze – i na ekranie widać było to bardzo dokładnie. Wyrachowane zabójstwo 50-parolatki wnet ustępuje miejsca makabresce, w której nerwica natręctw każe Jackowi wielokrotnie wracać na scenę zbrodni. „Dom, który zbudował Jack” to filmowa sinusoida i emocjonalny rollercoaster. Podczas dialogu z Wergiem pokazany zostaje fragment kolejnego dzieła sztuki: „Melancholii”. Von Trier – zupełnie jak jego antybohater – jest w siebie obsesyjnie zapatrzony. Widzowie mniej ceniący sobie talent reżysera mogliby nawet powiedzieć, że kurwi się dla uwagi.

     „Dom, który zbudował Jack” z (tragi)komedii przeistacza się w psychologiczny dreszczowiec, a później ewoluuje w slasher. Scenę z udziałem ponętnej Riley Keough wyreżyserowano znakomicie; jej napięcie i aurę niepokoju można ciąć nożem. Niestety, Jack postanawia uciąć coś więcej… Epatowanie gorszącym ekstremizmem wpisane jest w styl reżyserski von Triera; tutaj jednak terapia szokowa nosi znamiona tortury, której poddany jest też widz. Za kamerą stanął i geniusz, i skończony mizogin, korzystający z karykaturalnie ryzykownych środków wyrazu, nieliczący się z cudzą wrażliwością. Niektórych taki opis sytuacji przyciągnie do kin; ja jednak, w oczekiwaniu aż Jack skończy chirurgiczną praktykę, dławiłem się zastygłym w bezruchu językiem. Czy jest to dramaturgicznie popisowa scena, która nie pozostawi nikogo obojętnym? Tak. Czy zbliżenia na barbarzyńsko odkrajane części kobiecego ciała powinny zdobić film wprowadzany do (teoretycznie) szerszej dystrybucji? Raczej nie…

HouseJack4

     Zanim Riley Keough trafia pod „skalpel” Dillona, podjęta zostaje próba ucieczki z wyludnionego budynku. Dziewczyna błaga o pomoc, wychylając się przez okno – bez skutku. Wtóruje jej tylko Jack: „to piekło na ziemi, nikt nikomu nie chce pomóc!” Ujęcia pustych osiedli, brudnych alejek i bijących zimnem terenów leśnych składają się na obraz świata beznadziejnego. Wszystko jest tu pozbawione wyrazu, zniszczone i szare; Jack snuje się po pogorzelisku. Choć myśli, że uprawia sztukę i jako artysta usprawiedliwia swoje „piękne” poczynania, kontrast jest zbyt przepastny. Werg objaśnia, że sztuka wymaga miłości, która sprzeczna jest z morderstwem. W podcinaniu małej kaczuszce nóżki i wrzucaniu jej z powrotem do wody nie ma nic romantycznego, ale von Trier zadbał chociaż, by efekty FX były tak realistyczne, jak to możliwe.

     Nawet jak na dekonstrukcję thrillera o seryjnym mordercy jest najnowszy film von Triera przedsięwzięciem odkrywczym i karkołomnym. Czyny Jacka nigdy nie są uniewinniane, ale między bohaterem tytułowym a widownią rodzi się specyficzna więź. Próbujemy mężczyznę zrozumieć, po pewnym czasie zauważamy, że morderstwo to dla niego sposób na zachowanie równowagi egzystencjalnej. Zamiast skazywać Jacka na naszą nienawiść, von Trier przedstawia go jako szalonego wrażliwca. Filozofia życia odgrywanego przez Dillona psychopaty jest obłędna, ale intrygująca. Nie wszystkich zachwyci fakt, że kobiety, dzieci i policjantów ukazuje reżyser jako istoty nieskażone myślą. Bezsensownym byłoby jednak oczekiwanie, że tym razem nikogo von Trier nie uraził, a i nazwanie kogoś „głupcem” nie równa się skórowaniu nagiej piersi.

HouseJack5

     „Dom, który zbudował Jack” kończy się zejściem do świata umarłych. Motyw katabazy często podniecał artystów doby romantyzmu i von Trier nie byłby sobą, gdyby ten fakt zignorował. Cały film inspirowany jest „Boską komedią” Dantego, a w minutach finałowych Jack i Werg(iliusz) schodzą do Piekła. Gdy bohaterowie przepływają krwawymi wodami śmiertelnie gorącego Styksu i otoczeni są przez potępione dusze, przywołany zostaje pamiętny obraz Eugene’a Delacroix. Kolejne poziomy Piekła bywają na przemian surrealne i przerażające, a wreszcie czekają na Jacka tajemnicze schody, odgrodzone wrzącą, ognistą otchłanią. Całą sekwencję wieńczy ujęcie, które można uznać za odrobinę zbyt subtelne, ale ciężko odmówić von Trierowi frapującego zamysłu, odwagi oraz finezji. Sceny piekielne sprawiają, że „Dom, który zbudował Jack” rozkwita na nowo, znów budzi sprzeczne emocje. Jednych zachwycą artyzmem i rozmachem wykonania, innych zaś zniechęcą egzaltacją. Von Trier wciąż wie, jak robić wokół siebie szum.

     Film zadebiutuje w kinach 18 stycznia 2019 roku.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

HouseJack6

6 i pol

Dodaj komentarz