Dead in the water. [„Aquaslash”, 2019]

     Obejrzałem „Aquaslash”, abyście sami nie musieli się z nim męczyć. Tytuł filmu zwiastuje mnóstwo krwawej zabawy, ale przykra prawda jest taka, że Renaud Gauthier nie miał pomysłu, jak poprowadzić tę fabułę, a zwłaszcza jak ją spuentować. W efekcie powstał kiepsko wysmażony i trochę gumiasty hołd dla podgatunku slashera, w którym więcej uwagi zwracają nieznośne dłużyzny i naciągany finał – nie efekty gore.

Aquaslash4

     A efekty specjalne są w filmie naprawdę przyzwoite: w końcu stała za nimi ekipa z Blood Brothers FX, odpowiedzialna też za mięso przerzucane w „Turbo Kid” czy „Devil’s Gate”. W parku wodnym Wet Valley spotykają się absolwenci pobliskiego liceum. Wszyscy chcą się dobrze bawić przy głośnej muzyce i narkotykach, ale też odpowiednio zmoczyć. Główną atrakcją obiektu jest kompleks krętych zjeżdżalni, które wykorzystane zostaną w zawodach między przyszłymi studentami. Na imprezę wkrada się jednak morderca, który nadziewa ślizgawki ostrymi szpadami, przebijając je od zewnątrz. Basenowy chlor zleje się z hektolitrami juchy.

     Gauthier już swoim poprzednim filmem dowiódł, że potrafi reżyserować horrory: „Discopathe” był autoironicznym slasherem, który mankamenty swojego gatunku uwypuklał z niemal metafikcyjną manierą. W „Aquaslash”, podobnie, da się odczuć pewien hołd dla ejtisowej tandety i radosnego absurdu; problem polega jednak na strategii reżysera, który za bardzo obstaje przy mało wyszukanym humorze typowym dla screwball comedies. „Aquaslash” śmieszy tylko okazjonalnie, a stężenie jego dowcipu najbliższe jest chyba filmom z serii „Porky’s” i „American Pie”. Nie został film najlepiej napisany i na ogół zwyczajnie przynudza. Co nas obchodzą bitwy na gołe klaty jakichś nabuzowanych maczyzmem, nastoletnich ciołów? Jak długo można przyglądać się wciągającym i chlejącym co popadnie dzieciakom? Sceny grubego melanżu przeciągnięto bez umiaru, a to, co naprawdę interesuje oglądających – rzeź i masakrę – zepchnięto jakby na drugi plan. Jeśli przy pięćdziesiątej minucie „Aquaslash” nadal będziecie pełni entuzjazmu i zapału do tego, co ma dopiero nadejść, zasługujecie na medal.

Aquaslash5

     Sceny kręcone wewnątrz zjeżdżalni są naprawdę zajebiste i imponują rozlewem krwi. Jeśli gdzieś zabrakło rozmachu, to w ujściu ślizgawek – zamiast do monumentalnego kąpieliska, młodzi spływają prosto do jakiejś marnej sadzawki. Film został okaleczony przez bardzo pospolitą ścieżkę dźwiękową, której nuty wyjęte są jakby z banku muzyki. Wykonano w nim słynny szlagier Coreya Harta „Sunglasses at Night”, który z jednej strony budzi falę przyjemnej nostalgii, ale w wersji coverowej nie mógłby równać się z pulsującym oryginałem. Praca operatora nie kłuje może w oczy, ale stanowi świadectwo ewidentnie niskiego budżetu, jakim operował Gauthier.

     „Aquaslash” ma szansę przypaść do gustu miłośnikom canuxploitation, ale tylko, gdy nie będą oni nastawiać się na wielkie kino – nawet bardziej niż zwykle. Cały film to właściwie one-trick pony i liczy się w nim tylko kulminacyjna sekwencja z morderczymi zjeżdżalniami. Gdyby wyciąć z niego poprzedzające te sceny pięćdziesiąt minut, całość zasłużyłaby sobie na wyższą ocenę. Po naprawdę solidnym „Discopathe” Gauthier wrócił z dość marnym throwback horrorem. Szkoda, bo muszę przyznać, że tego powrotu wyczekiwałem.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmawka, Movies Room oraz Filmweb. Stronę His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Aquaslash2

05

Dodaj komentarz