Perwersyjny świat Briana De Palmy. [„Świadek mimo woli”, 1984]

     Kiedy w 1980 roku na dużych ekranach zadebiutował slasher „W przebraniu mordercy”, widownia zawrzała. Brian De Palma, świeżo po sukcesie „Carrie”, wyreżyserował nabuzowany erotyką shocker, w którym kobiety poddane zostają szowinistycznej przemocy. Na ulicę wyszły stowarzyszenia feministek, a pod kinami odbywały się protesty, co tylko zapewniło filmowi dodatkową reklamę. De Palma nie był zadowolony z łatki mizogina, jaką mu przypięto, ale zamiast chować głowę w piasek, na falę krytyki odpowiedział najkąśliwiej, jak tylko potrafił. Nakręcił kolejny dreszczowiec, a seks i poziom brutalności podkręcił w nim do maksimum. „Świadek mimo woli” szybko okrył się jeszcze większą niesławą, a w Wielkiej Brytanii jego wersji uncut nie wydano aż do 2000 roku. W materiałach prasowych, poprzedzających premierę, De Palma opiewał „Świadka mimo woli” jako „erotyczną jazdę bez trzymanki”, co chwilę mieszającą tropy fabularne i wodzącą oglądających za nos.

BodyDouble2

     Manipulacją okazuje się już insynuacyjny prolog, w którym skonfrontowani zostajemy ze sztucznością świata przedstawionego: z wytwornicy dymu ulatniają się mgliste kłęby, a symulowany zachód słońca „oświetla” styropianowe nagrobki. Kilka metrów pod ziemią do snu układa się ostro ucharakteryzowany krwiopijca, tyle tylko, że zamiast spoczywać w swojej trumnie, szczerzy kły w panicznym przestrachu. Nieumarła postać to tak naprawdę aktor cierpiący na klaustrofobię, a akcję umiejscowił De Palma na planie zdjęciowym fikcyjnego horroru. Poznajemy Jake’a (Craig Wasson), który z powodu kłopotliwych dolegliwości zostaje odesłany do domu: nie wie jeszcze, że właśnie utracił pracę. Hasło „cięcie!” rzuca w stronę zgromadzonej ekipy Dennis Franz, który – wyłysiały, z kępami gęstych włosów przy skroni – przypomina trochę samego De Palmę.

     Jake zamieszkuje w modernistycznej posiadłości na wzgórzach Hollywood Hills, gdzie ma zajmować się roślinami pod nieobecność właściciela. Dużo bardziej interesują go jednak codzienne rytuały jednej z sąsiadek, która tańczy i masturbuje się przy odsłoniętych oknach. Pewnej nocy mężczyzna zauważa, że do domu pięknej brunetki włamał się zdeformowany spawacz. Dochodzi do szarpaniny, w wyniku której dama w opałach ginie, bestialsko i krwawo uśmiercona.

     „Świadek mimo woli” to dreszczowiec neo noir, pobrzmiewający echem starych murder mysteries. Choć chwilami skręca w stronę pastiszu, nadal można odczuć w nim autorski sznyt De Palmy, jego upodobanie i znajomość klasycznych thrillerów. Jest „Świadek…” filmem dużo bardziej przenikliwym, niż opis fabuły mógłby sugerować: wulgarnie erotycznym, a przy tym wysmakowanym; nieuciekającym od etykiety B-klasowej pulpy, ale inteligentnie napisanym. Reżyser wytacza w stronę widza cały arsenał mamiących błyskotek, by podkreślić sztuczność Fabryki Snów i środowisk filmowych. „Świadek mimo woli” to opowieść o wampiryzmie Hollywood i komercjalizacji seksu. Skłonność do podglądactwa lub ekshibicjonizmu weszła bohaterom w krew i stanowi życiodajną siłę Los Angeles: Miasto Aniołów pulsuje przecież dzięki sexworkerom, gwiazdom porno, aktorom obnażającym albo swój talent, albo beztalencie. Hollywoodzki blichtr przedstawia De Palma w krzywym zwierciadle: w typowo kalifornijskich, „gołych” oknach bezwstydnie odbijają się bowiem perwersje, które mieszańcy Nowego Jorku woleliby zaćmić przed sąsiadami, a drogi butik najbardziej luksusowej galerii handlowej oferuje te same usługi co lokal z rewiami typu peep-show.

BodyDouble4

     Powstało kino cyniczne i intryganckie: z jednej strony mroczna satyra przemysłu filmowego i społeczności Los Angeles, a z drugiej autorefleksyjna czarna komedia, zagęszczająca atmosferę znaną chociażby z klasyków Hitchcocka. De Palma nie byłby sobą, gdyby nie uwikłał widzów w postmodernistyczną grę. Jego film tonie od mniej lub bardziej zawoalowanych nawiązań, a sam reżyser, jak zawsze, wykazuje wysoki poziom świadomości twórczej i kinofilskiej. Stale zacierają się w „Świadku…” granice między tym, co prawdziwe a iluzoryczne. Gdy w mieszkaniu zamordowanej kobiety pojawia się policjant, Jake zostaje oskarżony, że ofiara zmarła przez niego – bo gdyby nie „zaspokajał się” przed teleskopem, mógłby zadzwonić po pomoc. To zwrot kierowany także do widza, oglądającego film i czekającego może nie tyle na taniec erotyczny, co na rozlew krwi. W finałowej scenie ujawniona zostaje tożsamość mordercy, który nerwowo wypala: „zrujnowałeś moje zaskakujące zakończenie!”. W kontekście meta-komentarzy warto wspomnieć, że brylująca na drugim planie Melanie Griffith jest córką Tippi Hedren – platynowej blondynki, która zasłynęła po roli w Hitchcockowskich „Ptakach”.

     Adaptacja prozy Daphne du Maurier nie zostaje w „Świadku mimo woli” przeinterpretowana, ale De Palma chętnie stosuje narracyjne i wizualne nawiązania do „Okna na podwórze”, „Zawrotu głowy” czy „Psychozy”, a scenariusze tych pozycji to dla niego biblia. Klaustrofobia Jake’a przedstawiona zostaje jako pięta achillesowa, mająca pociągnąć go na dno – zupełnie jak lęk wysokości Jamesa Stewarta w drugim z wymienionych thrillerów. Mniej więcej w połowie filmu zamordowana zostaje istotna dla ciągu wydarzeń postać, którą dotąd uznawaliśmy za główną bohaterkę kobiecą. Hipnotyczna, pełna romantycznej ikry muzyka Pino Donaggio przywołuje największe osiągnięcia Bernarda Herrmanna (z „Psychozą” na czele), a w scenie plażowej – gdy zaczyna wirować świat dookoła Wassona i partnerującej mu Deborah Shelton – pada otwarty cytat z „Vertigo”. De Palma powołuje się także na swoje własne filmy, przypominając, że jest mistrzem mastershotów i podwójnej ogniskowej (wcześniej dowiódł tego w „Carrie” oraz „Wybuchu”). Jego sekwencja zabójstwa olbrzymim świdrem wyreżyserowana została po mistrzowsku: dziś to jeden z najbardziej pamiętnych slasherowych zgonów w historii.

     W „Świadku mimo woli” opowiada De Palma o fikcjonalizacji siebie i toksycznych wzorcach Hollywood. Film tonie wręcz od eksploatacji i wyuzdanego sleaze’u, a wszyscy jego bohaterowie to fetyszyści, kryjący prawdziwe emocje pod przybraną maską. Nawet Jake – zachowawczy facet, z którym wielu widzów będzie potrafiło się identyfikować – w jednej scenie przybiera wymyśloną tożsamość, by poznać aktorkę erotyczną. W ten sposób trafia na plan zdjęciowy filmu porno, który bardziej przypomina teledysk rockowy. Jake otwiera drzwi garderoby, na których zawieszone jest lustro: szklana tafla, w kolejnym meta-geście, najpierw odbija sylwetkę Holy Body (Griffith), a potem też członków fikcyjnej ekipy filmowej. Wśród statystów można wyłapać królową tanich horrorów Brinke Stevens oraz Annette Haven – gwiazdę złotej ery kina pornograficznego. W tle słyszymy zaś „Relax” z repertuaru Frankie Goes to Hollywood – jedną z najbardziej emblematycznych piosenek lat 80. „Świadek mimo woli” w całości jest filmem odrealnionym i przypominającym mokry sen, ale scena teledyskowa to mistrzostwo kampowego surrealizmu.

     Recenzja znajduje się także na stronie Filmawka.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmawka, Movies Room oraz Filmweb. Stronę His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

BodyDouble3

8 i pol

Dodaj komentarz