Filmowe podsumowanie 2014 roku: 10 najgorszych horrorów

2014log

10. „Kissing Darkness”

kissingdarkness

     „Zagadka nieśmiertelności”, „Czwarty człowiek” czy „Zbrodniczy kochankowie” w podgatunku horroru gejowskiego słyną ze statusu pełnych maestrii filmowych poematów. Oglądając komediowo-thrillerowe tutti frutti „Kissing Darkness”, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że reżyser i scenarzysta filmu James Townsend nigdy nie zetknął się z żadnym z wymienionych tytułów. Największym atutem dzieła zdaje się być jego tytuł, rozbudzający apetyt na głębsze przesłanie.

9. Djinn”

djinnhooper

     Negatywna passa Tobe’go Hoopera trwa. Najnowszy (po)twór byłego mistrza horroru, arabski straszak „Djinn”, pod względem efektowności niewiele różni się od poprzednich wpadek reżysera – „Kostnicy” czy „Krokodyla zabójcy”. Hooper jest zdolniachą i na przestrzeni lat dowodził temu kilkukrotnie. Nie ma jednak, najwyraźniej, nosa do scenariuszy lub po prostu prześladuje go pech. „Djinn” to opowieść o budynku nawiedzonym przez wrogiego ludziom demona. Opowieść zatracona w natarczywej amerykanizacji, skrzyżowanie „Dziecka Rosemary” z „The Grudge – Klątwą”. Do kultury arabskiej film odnosi się tylko aluzyjnie, o tytułowym duchu niewiele mówiąc i nie roztaczając wokół niego aury grozy. Najciekawszym aspektem fabuły zdają się być nieszablonowi bohaterowie. Salama i Khalid nie posiadają tożsamości narodowej, na Bliski Wschód powracają z Okcydentu, po śmierci dziecka. Ich związek jest niejednoznaczny, bywa szorstki i napięty. Wątek, choć interesujący, nie ma jednak nic wspólnego z horrorem. Kontrowersje wzbudza też finalna scena filmu, metaforycznie piętnująca ewentualność dokonania przez kobietę aborcji.

8. „Leprechaun: Origins”

leprorig

     „Leprechaun: Origins” to reboot cierpiący z powodu wielu problemów produkcyjnych. Jednym z poważniejszych jest fakt, że reżyser Zach Lipovsky postanowił uczynić z filmu mroczny horror. Poprzednie obrazy powiązane postacią morderczego Karła, nawet jeśli nie dawały podstaw, by nazwać je udanym kinem, bawiły za sprawą komicznej kreacji Warwicka Davisa. Segment „Origins”, nie będąc czarną komedią, opowieść o mściwym skrzacie podaje z idiotyczną wręcz powagą. Kategorycznym błędem Lipovsky’ego jest trzymanie Karła na wodzy przez dwie trzecie filmu. Ten ruch można jednak odebrać jako swego rodzaju instynkt samozachowawczy – gdy już irlandzki dziwotwór w pełnej krasie pojawia się na ekranie, widzowi nie pozostaje nic innego niż przecieranie oczu ze zdumienia (lub zasłanianie ich w żalu). Filmowych „początków” Leprikona nie było w stanie odratować nic i wiedzieliśmy o tym od momentu ich pierwszych zapowiedzi. Szkoda – sam koncept projektu, szkic scenariusza z młodzieżowymi bohaterami w karlej wiosce dawał pole do zabawy.

7. „Jessabelle”

jessa

     Uniwersum „Klątwy Jessabelle” Kevina Greuterta to chyba przystań w jakiejś obcej galaktyce. Świat przedstawiony jawi się tu jako nierealna przestrzeń, w której główna bohaterka w czasie krótszym niż oka mgnienie potrafi przewidzieć i rozwiązać najbardziej powikłane zagadki przeszłości. Co więcej, na zamieszkanej przez Jessie planecie niematerialna, pokutnicza dusza zamordowanej za młodu figury dojrzewa zupełnie tak samo jak ciało śmiertelnika. Horror twórcy „Piły X” i „Piły Y” jest mocno odjechany w kosmos – w najgorszym tych słów znaczeniu. Plusy filmu: luizjańskie plenery, kreacja Sarah Snook, romantyczna relacja Jessie i Prestona.

6. „Droga bez powrotu 6: Hotel na uboczu”

WrongTurn6LR

     Scenarzysta Frank H. Woodward starał się tchnąć w piąty sequel „Drogi bez powrotu” nową myśl przewodnią. Przesłanie wynikające z jego historii jest niepokojące: kochaj brata swego, nawet jeśli jest niezrównoważonym psychicznie, bezwzględnym mordercą-kanibalem, lubującym się w cudzym bólu. Wyobraźnia poniosła fabularzystę ciut za daleko. Jego fantazyjny skrypt okupiony został tradycyjnymi założeniami sagi, chociażby prymarnością Trzypalczastego i jego czeredy. Woodward czarowną prostotę (patrz „Wrong Turn 2”) przeobraził w irrealne dziwowisko, omalże telenowelę, a na pewno karykaturę serii.

5. „Prześladowca 3”

Joy Ride 3 Road Kill

     Strawne, lecz niesycące danie, na które składają się dwa (tylko dwa…) apetyczne efekty gore oraz jałowy bezsmak marazmu. Problem potrawy leży w jej nieumiejętnym przyrządzeniu. Pozbawiony gastronomicznego drygu kuchta, Declan O’Brien, nie zna podstaw gotowania, a jednak nieustannie pichci kolejne paskudztwa. „Prześladowca 3” – być może ciut mniej niejadalny niż poprzednie mamałygi O’Briena – nie przyniesie swojemu autorowi świadectwa dobrego smaku. Jest to danie nieposiłkujące się żadnym przepisem (nawet przepisem dwóch poprzednich „Prześladowców”, ma się rozumieć!) oraz machinalnie odgrzane w mikrofalach głupoty i pseudoznawstwa. Odgrzewany kotlet.

4. „Spirit in the Woods”

spiritinthewoods

     Amatorski i kulawy, oto słowa, jakich godzien jest „Spirit in the Woods”, straszak, który zarobił okrągłe zero dolarów (lub jeszcze mniej!), a wiosną doczeka się sequela. Czasem do wykonania sprawnego indie horroru potrzeba jedynie scenariusza oraz mnóstwa samozaparcia. Anthony Daniel, choć dysponował obiema niezbędnymi, mocno nawalił. Duchu lasu, „Found” i „Discopathe” śmieją się z ciebie do rozpuku.

3. „Torture Chamber”

trtrchmbr

     Czwarty horror fabularny w wydaniu Dantego Tomaselliego oszpecony został przez aktorstwo rodem z ulicy, ale to najmniejsze z naszych zmartwień. Prawdziwy szkopuł projektu tkwi na poziomie fabuły, która nie trzyma się przysłowiowej kupy. Niestandardowa narracja może horror uskrzydlić – dowiodło temu parę zeszłorocznych tytułów grozy; „Torture Chamber” został jednak pogrążony przez scenariuszową cudaczność, często grzęznąc w naciąganym surrealizmie, a nawet głupocie. Tomaselli przejawia wprawdzie ułamki reżyserskiej inteligencji, jest jednak mądry na wyrywki. „Torture Chamber” nie sprawdza się ani w postaci kina artystycznego, ani jako tuzinkowy horror. Niech podsumowaniem tego filmu będą zdania padające z ust jednego z bohaterów: „Mark poszedł do starego, opuszczonego zamczyska. Zechcecie na niego poczekać?”

2. „Rekinado 2: Drugie ugryzienie”

sharknado-2

     Pierwsza odsłona przeboju Syfy-ów zajęła zaszczytne miejsce drugie mojego rankingu najgorszego chłamu Anno Domini 2013. Prawdziwym horrorem, a zarazem niechlubnym wyczynem, było cierpliwe doczekanie napisów końcowych tej produkcji, bez uprzedniego chwycenia ostrego przedmiotu i wbicia go sobie w mózgownicę. Ponad cztery miesiące temu światu przyszło raz jeszcze zmierzyć się ze śmiercionośnym rekinadem. Nieudany pod każdym względem, a przy tym cholernie nudny, film Anthony’ego C. Ferrante jest jeszcze nędzniejszy niż jego poprzednik. „Drugie ugryzenie” nie zasłużyło sobie na pierwsze miejsce jakiejkolwiek listy – nawet grupującej największe filmowe badziewie. Ferrante natomiast nie jest choćby w jednej setnej tak mądry, jak mu się zdaje.

1. „WolfCop”

wolfcop

     Kiepscy aktorzy udają, że grają licho dla dobra filmu, a kiepska charakteryzacja zastępuje efekty komputerowe, bo przecież „oldskul” zawsze kładzie teraźniejszość na łopatki. Nie kupuje takiej banalizacji i uważam, że podobne skróty myślowe innych Lowellów Deanów horrorowego światka mocno osłabiają formę bieżącego kina grozy w oczach widzów. Dean to bardzo rezolutny młody filmowiec: pewny swoich możliwości, swego poczucia humoru oraz znajomości kina gatunkowego czasów Jasona Voorheesa. Śmiałek spartaczył, niestety, swój film równo; zanudził oglądających monotematyczną historią, a potencjał kina lat 80. sprowadził do klasy „Z”. Jego „WolfCop” robił, co mógł, by zasłużyć sobie na godność filmu tak złego, że w tym okropieństwie udanego. Nie powinien jednak być szufladkowany jako dzieło z gatunku „so bad it’s good”. Jest po prostu nieudany i – pomimo całego wysiłku, jaki włożył weń reżyser – nijaki. To obraz, o którym za dwa miesiące nie będzie pamiętał nawet pies z kulawą nogą.

4 myśli w temacie “Filmowe podsumowanie 2014 roku: 10 najgorszych horrorów”

Dodaj komentarz