His so-called life. [„Mój przyjaciel Dahmer”, 2017]

     W tragi-horrorze „Mój przyjaciel Dahmer” wykonana zostaje wiwisekcja bardzo specyficznej psychozy. Reżyser, Marc Meyers, nakręcił film o niesławnym psychopacie, który w kartach historii USA zapisał się nad wyraz krwawymi zgłoskami. Z tytułowego (anty)bohatera uczynił swoją muzę: jego najnowsza produkcja, w stu procentach skupiona na licealnych przeżyciach przyszłego seryjnego mordercy, to ballada o postradanym rozumie, o samotności i braku podstawowej kompetencji społecznej. Jeffrey Dahmer ukazany zostaje jako postać zblazowana własnym obłędem; osoba wyrażająca swoje „ja” tylko za pośrednictwem dziwactw, ekscentryzmu, umiłowania do brzydoty i pasywnej brutalności. Rówieśnicy nie tyle Jeffreya nienawidzą, co go nie dostrzegają. Chłopak nosi niezgrabne okulary i wysoko zaciągnięte, workowate spodnie – znaki rozpoznawcze każdej ofermy. Nikt w Revere High nie podejrzewa, że za kilkanaście lat będą o Jeffie mówili wszyscy amerykańscy dziennikarze.

MyFriendDahmer2

     W latach 1978-1991 Dahmer zamordował siedemnastu mężczyzn i chłopców. Był gwałcicielem, kanibalem, prawdopodobnie też nekrofilem. Jego sprawa od dawna fascynuje nie tylko kryminologów, ale też zwykłych ludzi, bo domaga się interpretacji i analizy. Projekt Meyersa może stanowić punkt wyjścia dla bardzo wnikliwej eksplikacji. Reżyser podchodzi do tej palącej historii na spokojnie; jego film okazuje się zaskakująco chłodny i intymny. „Mój przyjaciel Dahmer” podbarwiony został horrorem, ale to przede wszystkim subtelny portret chłopaka usiłującego rozgryźć swoją skorupę od wewnątrz; chcącego odkryć, kim właściwie jest. Boleści nastoletniego Jeffa różnią się od typowych szkolnych rozterek. Jego najlepsze – przynajmniej w teorii – lata usłane były obsesyjnymi myślami, chorymi pragnieniami, ale też przeczuciami – że najgorsze dopiero nadejdzie. Meyers nie próbuje przedstawić Jeffreya jako człowieka, bo przez sto minut seansu filmowego wyraźnie widzimy w przyszłym mordercy ludzkie odruchy. Niech dowodem tej tezy będzie często słyszany, zdrobniały zwrot „Jeff”, jakiego używają poszczególni bohaterowie. Jeff nie był więc potworem – był człowiekiem złamanym. W pewnej scenie z ust chłopaka padają słowa: „chciałbym mieć przyjaciela”. Nieopodal siedzą kumple, którzy przyłączyli go do swojej kliki tylko dlatego, że miewa „chore odpały”.

     „Mój przyjaciel Dahmer” niewiele ma wspólnego z filmem biograficznym; to przede wszystkim studium postaci – wrażliwe, pełne niuansu i ambiwalentne, pobrzmiewające echem „Przekleństw niewinności”. Podobnie jak dramat Sofii Coppoli, projekt stanowi refleksję nad dniem codziennym, nad prozaicznością, którą łatwo wziąć za beztroskę. Film nie przyniesie widzowi uczucia katharsis – między innymi z powodu niedopowiedzianego zakończenia, które niemal każdy będzie potrafił sobie dopowiedzieć. Na ulgę i upust nie pozwala też scenarzysta (jest nim sam Meyers). Bolesław Michałek scenariusz dzieła celuloidowego zdefiniował jako „stan filmu”. Skrypt „Mojego przyjaciela…” jest tak dalece nihilistyczny, że wyzwala najcięższe, najboleśniejsze stany emocjonalne. Dahmer, nawet w towarzystwie, skazany jest na izolację; ani jedna osoba nie zauważa jego cierpień. Po latach dawny „kolega” z Revere High przyznał, że Jeff zawsze uchodził za najbardziej samotnego dzieciaka pod słońcem. Prawda jest taka, że nikt nie dawał mu szansy na normalność: ani rówieśnicy, ani egoistyczni, wiecznie skłóceni rodzice (panią Dahmer gra w filmie Anne Heche). Nie wiadomo, kiedy ukształtowały się w przyszłym zabójcy skłonności psychopatyczne. Uśpiona, niemal katatoniczna twarz Rossa Lyncha sprawi, że długo będziecie się zastanawiać, gdzie szaleństwo bohatera tytułowego miało swój początek. Uderza w grze Lyncha przeszywająca apatia. Dahmer w jego wydaniu wygląda i porusza się jak żywy trup.

     Film Meyersa niemal bezustannie prowokuje do refleksji. Pomocna okazuje się w tym praca operatora, Daniela Katza. Autor zdjęć potrafi posługiwać się obrazem w sposób werbalny: każdy kadr niesie ze sobą jakiś kontekst, roznieca emocjonalne ognisko. „Mój przyjaciel Dahmer” to jedna z najbardziej niepokojących historii, jakie przelano na ekran i wprowadzono do dystrybucji w ciągu ostatnich miesięcy. Młodzieńcze lata Jeffreya Dahmera były czyśćcem, który stanowił pierwszy przystanek prawdziwie piekielnej trasy.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Blog His Name Is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

MyFriendDahmer3

07

Dodaj komentarz