Will Wernick < Tommy Wiseau. [„Escape Room”, 2017]

     W „Escape Roomie” Willa Wernicka grupa zaprzyjaźnionych 20-, 30-latków odwiedza undergroundowy pokój zagadek. Ucieczka z niego nie okaże się jednak banalnie prosta, bo wymaga zdolności analizy i twórczego myślenia. Sęk w tym, że Tyler (Evan Williams) i jego znajomi nie są zbyt lotni, a z faktu, iż zmuszono ich do udziału w morderczej rozgrywce, zdają sobie sprawę dopiero, kiedy umiera jeden z nich. Produkcję Wernicka wielkodusznie można by określić jako brzydszą kuzynkę wanowskiej „Piły”, chociaż fabularne podobieństwa bynajmniej nie sprawią, że oba dzieła postawimy w jednym rzędzie. „Piła” dysponowała asem w postaci pikantnych efektów gore, stanowiła kryminalną łamigłówkę, którą rozwikłać chciał każdy widz. Słowem: bawiła i intrygowała, nawarstwiała narracyjne enigmy oraz zwroty akcji. „Escape Roomowi” brakuje tej złożoności; to film bardzo jałowy, oparty na zanadto uproszczonym scenariuszu. Wernick-manipulator do klasyki kina gore tylko nawiązuje, zdaje się obiecywać, że zelektryzuje nasze mózgi, a przy okazji pokaże nam wnętrza swych postaci – mianowicie ich wyprute trzewia. Rzuca jednak słowa na wiatr: „Escape Room” jest niemal bezkrwawy, a jego pozbawiony rozstrzygnięcia finał pobrzmiewa dźwiękiem pustki.

escroom2

     Akcja na dobre rozkręca się około pięćdziesiąt minut po scenie prologowej – na tym etapie losy bohaterów są nam praktycznie obojętne. Imion postaci nie sposób zapamiętać: obecni w escape roomie przyjaciele są tępi i odstręczający, o tym, że znajdują się w pozycji ofiary zdają sobie sprawę, gdy ich ciała zaczynają topić się pod wpływem oparów kwasu. Niechlubny prym wiedzie tu zwłaszcza Tyler, który jest nie tylko idiotą, ale też pozbawionym kręgosłupa moralnego dupkiem. Ciężko przymknąć oko na jego obłudę, irytujący manieryzm, na to, jak wyszczerbione okazuje się jego sumienie. Tyler – połączenie Alfalfy Switzera i Patricka Batemana – zdradza kobietę, która oddałaby za niego życie, a swoją kochankę poniża i zastrasza w sposób prawie sadystyczny. Bywa żałośnie komiczny, choć generalnie wywołuje uczucie wstrętu. Z jakiegoś powodu uznano, że z tak nieskładnie napisaną postacią będziemy chcieli spędzić 80-minutowy film.

     Escape room jako miejsce, w którym bohaterowie mierzą się z własnymi demonami, a także z wymyślnymi, mechanicznymi pułapkami – za głupotę serwującymi karę śmierci… To pomysł dość kampowy i przerysowany, ale, na pierwszy rzut oka, ciekawy. Niestety, projekt Wernicka jest przewidywalny i oczywisty, niewprawnie zrealizowany. Zamiast bawić żenadą (jak wiele filmów „tak złych, że wręcz dobrych”), deprymuje swoją widownię, bo pozbawiono go C-klasowego uroku. Tuż po napisach końcowych ciśnie na usta nerwowe pytanie: „na cholerę tracę swój cenny czas przy takim gniocie?”. Chciałem skwitować tę recenzję odwołaniem do popularnego ostatnio tytułu, pisząc, że jeśli od „Escape Roomu” odejmiemy element „escape’u”, pozostanie nam tylko „The Room” – oba filmy, pod względem merytorycznej wartości, przedstawiają przecież podobny poziom. Ale prawda jest taka, że, spomiędzy tej dwójki, to klasyk Tommy’ego Wiseau jest pozycją ambitniejszą i wywołującą silniejsze emocje.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Blog His Name Is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

escroom3

3 i pol

Dodaj komentarz