Tainted love. [„Climax”, 2018]

     Młoda dziewczyna wije się w śniegu. Na białym puchu odznaczają się ślady krwi. Jej rozpaczliwe krzyki przerywają napisy końcowe. Ujęcia te, o dziwo, nie składają się na finał filmu, a na jego… początek. Zimowa sceneria przekształca się w vintage’owy telewizor, a z ekranu wyrastają twarze kolejnych bohaterów, którzy opowiadają o swoich marzeniach i o tym, co im straszne… W ten bezładny sposób zainaugurowany zostaje „Climax” – najnowszy mindfuck Gaspara Noégo. To reżyser stale zabiegający o reakcję ze strony widzów i mediów – jaka by ona nie była. Jego ostatnia fabuła ukazuje młodzież w chwili głębokiego kryzysu, a niekiedy wręcz w obliczu upadku cywilizacji. W „2001: Odysei kosmicznej” – ulubionym filmie Noégo – małpy ewoluują w ludzi. „Climax” zaś przedstawia degradację człowieka, jego drogę na moralne dno. Co za tym wszystkim stoi? Odurzająca sangria i przelotny hedonizm.

Climax2

     Bohaterami „Climaxu” są tancerze szykujący się do wyruszenia w trasę. Poznajemy ich podczas hucznej imprezy w szkolnej sali treningowej – zapracowali sobie na relaks, chcą bawić się całą noc. Ktoś zatruwa alkohol, doprawiając go potężną dawką LSD. Gdy narkotyki zaczynają działać, na parkiet wypełzają wewnętrzne demony oraz trybalistyczne zapędy. Sytuacja z minuty na minutę staje się coraz bardziej niepokojąca; w kolejnych postaciach narasta agresja, potrzeba gwałtu i dominacji. Tancerze komunikują się tylko w języku nienawiści – ich interakcje naznaczone są seksizmem, uprzedzeniami rasowymi. Dziewczyna, która obwieszcza, że zaszła w ciążę, słyszy: „zabij się!”. A może powinna „zabić” „dziecko”? W jej dłoń wepchnięty zostaje nóż.

     Akcja filmu toczy się w 1996 roku i rzekomo zainspirowana została wydarzeniami autentycznymi. Noé, najwyraźniej fan numerologii, liczbę 69 postrzega jako zbiorową możliwość, a 96-tkę – jako kolektywną niemożliwość. Jego bohaterowie w tańcu są niebywale zgrani, ale poza parkietem już tej koordynacji nie przejawiają: nastawiają się przeciw sobie, nawet na trzeźwo pałają wzajemną niechęcią. Jurni, nabuzowani chłopcy uprzedmiotowiają koleżanki (lub kolegów), jędzowate dziewczęta psioczą między sobą po cichu. Ścierają się osobowości, temperamenty, orientacje seksualne, postawy życiowe. Niektóre postaci są nieobliczalne. Po halucynogennej sangrii będą jeszcze bardziej impulsywne.

Climax3

     Gdy oglądamy młodych na ekranie najtisowego teleodbiornika, jego obrzeża otoczone są przez piętrzące się kasety VHS. Kolejne tytuły można by wpisać w poczet najbardziej psychodelicznych produkcji kina: wśród okładek widnieją m. in. „Suspiria”, „Querelle”, „Opętanie” Andrzeja Żuławskiego oraz „Salò”. Kręcąc „Climax”, nawiązał Noé do każdego z tych filmów. Podobnie jak Fassbinder, pracował tanio i szybko, a swoich aktorów zamknął w teatralnym pudełku – wyznaczając przestrzeń kadru, dążył do naturalizmu, wyrafinowanej prostoty. Pomimo oszczędnej aranżacji wnętrz, miejsce akcji bywa surrealne, nie mniej niż przystanie morskie w „Querelle”. Jak Argento, operuje Noé obłędnie neonowymi kolorami: na sali tanecznej, gdzie dochodzi do scysji, panuje alarmująca czerwień, sypialnie zaś zatopione są w zieleniach, bo to tam uczestnicy zdarzeń szukają schronienia. Symboliczny jest też sam internat; przecież w „Suspirii” to korytarze szkoły baletowej spływają krwią młodych uczennic.

     Quasi-protagonistkę Selvę (Sofia Boutella) widzimy, gdy dostaje spazmów, obija się o ściany i krzyczy wniebogłosy. Jej wirujące w powietrzu ciało może i nie nadąża z „trawieniem” narkotyków, ale za tym diabelskim pląsem stoi coś więcej – bohaterkę opętały jej lęki i uniesienia, skonfliktowane emocje wyraźnie pożerają ją żywcem. Boutella jest wyborną tancerką – podobnie, jak każdy z jej towarzyszy – a przeżywanego przez nią bad tripu nie można nie przyrównać do freak-outu Isabelle Adjani w pamiętnym horrorze Żuławskiego.

Climax4

     Abstrakcyjną grację wykazuje inny z aktorów, wykonując akrobatyczny taniec-połamaniec. Jego stawy niemal pękają przy niebezpiecznie radykalnych wygibasach. Po emisji na Nowych Horyzontach „Climax” określono jako doświadczenie – a nie film sensu stricto. Żywiołowy wstęp, w którym dwudziestu tancerzy vogue’uje jak na konkursie drag, sprawi, że sami przed sobą szepniecie: chwilo, trwaj. Niesamowitą choreografię ciał egzaminuje równie roztańczona kamera. Jej układ nie jest standardowy: sprzęt zawieszono nad głowami bohaterów, pozwolono mu płynąć po parkiecie i korpusach zgonujących młodzieńców (co wzmaga tylko „tripowość” widzowskich wrażeń). Operator zawsze podąża za imprezowiczami, rejestruje wszelkie zmiany w ich zachowaniu. Filmu nie nakręcono wprawdzie w one shocie, ale kolejne ujęcia są długie i wymagają cierpliwości. Piosenki Daft Punk, Morodera czy Aphex Twin pobrzmiewają przez blisko dziewięćdziesiąt minut i momentami wydaje się, że to z nich uczyniono bohatera pierwszoplanowego. Mimo to, większość faktycznych postaci nie daje się zaszufladkować jako element tła – w masakrze zmysłów prawie wszyscy mają czynny udział. „Climax” jest szalenie dziki i transgresyjny, nawet jak na standardy Noégo.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Climax5

09

Dodaj komentarz