Para mieszczuchów kontra obłąkany wieśniak Dennis Quaid. [„The Intruder”, 2019]

     Dennis Quaid powoli staje się drugim Nicolasem Cagem. Dawno nie zagrał w naprawdę dobrej produkcji – jeśli już to w guilty pleasures – a jego kolejne role stają się coraz bardziej przerysowane. W „Intruderze” grany przez Quaida bohater sprawia wrażenie nieślubnego dziecka Jacka Torrance’a oraz Brenta Ryana z „Mamy i taty”. Poznajemy go, gdy próbuje sprzedać sąsiadującą z lasem posiadłość. Problem w tym, że Charlie nie ma zamiaru opuścić swego domu – nawet po przybyciu nowych lokatorów.

TheIntruder2

     „The Intruder” wyreżyserowany został przez Deona Taylora – twórcę wielu kiepsko przyjętych horrorów, a także parodii „Meet the Blacks”, która starała się obśmiać rasizm, ale ostatecznie sama wrzała od uprzedzeń i szkodliwych stereotypów. Nowy projekt Taylora ma nad poprzednimi tę przewagę, że na jego realizację wyłożono odrobinę więcej budżetu, przez co całość – nawet jeśli odbiega od filmowej klasy „A” – z powodzeniem mogła wybić się z rynku direct-to-VOD. Film wygląda nieźle, bo producentom udało się znaleźć imponującą, śródleśną lokalizację, z ponad stuletnią willą na czele. Ogląda się go – podobnie – nie najgorzej, głównie dzięki przegiętej roli Quaida i wybuchom jego obłędu. Jeśli rekomendacja rzędu: „oglądalny” dużo dla Was znaczy, dajcie „Intruderowi” szansę. Wiedzcie tylko, że to historia oparta na sprawdzonych schematach i podczas seansu może towarzyszyć Wam poczucie déjà vu.

     Gdy Annie i Scott (duet Meagan Good-Michael Ealy) przybywają za miasto po raz pierwszy, Charlie wyskakuje na nich z wielką strzelbą – dopiero co ubił jelenia i emanuje złowrogą energią. Później przyszła pani domu zauważa, że mury posiadłości przykryte są pnączami naparstnicy i zadaje właścicielowi pytanie: „czy ta roślina nie jest trująca?”, a ten rzuca beztrosko: „tak, nawet bardzo”. Charlie nie zachowuje się jak ekscentryczny starszy pan – raczej kompletny pomyleniec. To jednak nie niepokoi bohaterów zanadto i szybko podejmują decyzję o przeprowadzce. Po kilku tygodniach wynajmujący wciąż nachodzi swoich lokatorów, nie pozwalając, by poczuli się jak u siebie w domu. Jako widzowie dostrzegamy to, czego postaci zobaczyć nie mogą: na przykład jak Charlie skrywa się gdzieś za drzewem i nie wydaje żadnych odgłosów, albo wkrada się na teren posiadłości po zmroku. Małżonkowie zbyt powoli kojarzą fakty, co finalnie może doprowadzić do tragedii. Annie jest wręcz skończoną idiotką: tak bardzo zależy jej na wystawnej rezydencji, że w obłęd Charliego nie mogłaby uwierzyć. Doskonale zdaje sobie sprawę, że właściciel domu widzi w niej seksowną kobietę, a jej mąż to dla niego „konkurencja”. Kiedy jednak Scott zostaje potrącony przez samochód na leśnej drodze i trafia do szpitala z urazem mózgu, w głowie Annie nie zapala się żadna lampka ostrzegawcza – chwilę później zaprasza ona Charliego na lampkę wina…

TheIntruder3

     „Intruder” pełen jest dziur logicznych, a jego łopatologia i wykładanie wszelkich informacji na ławę – nawet tych, które każdy będzie w stanie wydedukować – obraża inteligencję widzów. Niechlujny okazuje się też montaż kolejnych scen. W trzecim akcie widzimy jak Annie dosłownie na pięć minut opuszcza naturalnie oświetlone pomieszczenie. Gdy do niego wraca, wygląda na to, że dzień zdążył już ustąpić miejsca nocy. Niefortunne i szalenie ograne są ujęcia erotyczne – pulsujące rhythm and bluesem z banku muzyki – a nadmiar jump scare’ów chyba nawet na twarzy Annabelle doprowadziłby do samoistnego skurczu brwi. Film skrojony został tak, aby przypominać „Pacific Heights” – co nie dziwi wcale, wystarczy bowiem przeczytać opis fabuły i skojarzenia nasuwają się same. Niepotrzebne są za to odwołania do Kubrickowskiego „Lśnienia”, zwłaszcza ujęcie „spod twarzy” w momencie, gdy czarny charakter roztrzaskuje drewniane drzwi. Taylor stosuje tu homage równie subtelny, jak rzucanie cegłą w szybę: brakuje tylko, by Quaid wołał do Annie „heeere’s Charlie!” To scena stanowczo zbyt dosłowna, do tego jedna z niewielu, gdy szalony właściciel faktycznie zagraża życiu bohaterów. Sekwencji bezpośredniej konfrontacji czy walki wręcz znajdziemy w „Intruderze” mało, co jest sporą ujmą, bo Quaid świetnie wymachuje siekierą. Jego niepoczytalność broni się sama – wystarczy wspomnieć scenę z lusterkiem powiększającym twarz – ale po seansie pozostaje niedosyt i apetyt na więcej.

     Coraz więcej horrorów poświęca uwagę napięciom rasowym, wojnie konserwatystów i liberałów, a także zderzeniom wartości miejskich i prowincjonalnych. W „Intruderze” nie pozwolono tym tematom zabłysnąć, choć były na wyciągnięcie przysłowiowej ręki. Zamiast tego dostaliśmy thriller, który nikogo nie wynudzi, bo pełen jest wysokooktanowej akcji, ale za kilka miesięcy popadnie prawdopodobnie w niepamięć.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

TheIntruder4

5 i pol

Dodaj komentarz