Wewnętrzne demony seryjnego mordercy. [„Rock, Paper, Scissors” aka „Rock Paper Dead”, 2017]

     „Lalkarz” to pseudonim brutalnego mordercy o imieniu Peter Harris (w tej roli Luke Macfarlane). Mężczyzna ma za sobą traumatyczną przeszłość, która pchnęła go prosto w ramiona obłędu. Przez lata przetrzymywany był w szpitalu psychiatrycznym, gdzie poddawano go „leczeniu” prądem. Kiedy doktor prowadząca terapię Harrisa wydaje oświadczenie o powrocie do zdrowia, na lokalną społeczność pada blady strach. Powrót „Lalkarza” w rodzinne strony najbardziej oburza Decherta (Michael Madsen) – policyjnego starego wygę, który chce przeprowadzić osobistą wendetę i dowieść, że Harris wciąż jest niepoczytalny. Zabójca zamieszkuje w domu odziedziczonym po ekscentrycznym wuju i próbuje poskładać swoje życie do kupy. Zaczynają prześladować go demony przeszłości.

RockPaperScissors02

     Muszę przyznać, że recenzowany film miałem na celowniku od ponad roku. Gdy tylko zaczęły pojawiać się doniesienia o nowym horrorze Toma Hollanda – twórcy oryginalnej „Laleczki Chucky” i „Postrachu nocy” – wiedziałem, że będzie on wart obejrzenia, nawet jeśli poziomem nie dorówna innym pozycjom figurującym w CV reżysera. „Rock, Paper, Scissors” powstał bowiem w wyniku współpracy Hollanda z Victorem Millerem. To nieoficjalny „ojciec” Jasona Voorheesa i scenarzysta pierwszego „Piątku, trzynastego”. Gdyby Tobe Hooper nakręcił slasher na podstawie skryptu pióra Wesa Cravena, efekt byłby podobny: to po prostu obejrzałby każdy fan kina grozy. Czy „RPS” zasłuży sobie na przeliczne sequele i urośnie do rangi filmu kultowego? Napiszę bez owijania w bawełnę: na pewno nie. Jeśli widzowie nie zapomną o nim za dwa miesiące, to będzie rozpatrywany w kategoriach intrygującej porażki. To horror raczej nieudany i tandetny, oparty na mało wiarygodnych zwrotach akcji, za to owinięty grubą warstwą cenionej dziś nostalgii.

     Ewidentnie interesuje twórców zbijanie kapitału na tęsknocie, którą tak wielu widzów czuje za popkulturą lat osiemdziesiątych. Już pierwsze akordy intonują klasyczny soundtrack z „Piątku, trzynastego”. Prosta, ale mrożąca krew w żyłach melodia przywodzi na myśl twórczość Bernarda Herrmanna, choć odpowiada za nią Harry Manfredini. Jego nazwisko na pewno kojarzycie doskonale: to Manfredini szarpie naszymi nerwami, gdy pobrzmiewają w „Piątku” upiorne smyczki – zazwyczaj kilka chwil przed śmiercią kolejnej postaci. „Rock, Paper, Scissors” to w pewien sposób okazja do „zjazdu rodzinnego”: nad filmem pracował sztab artystów wzajemnie powiązanych horrorową siecią, znających się choćby z fanowskich konwentów. Z pierwszego „Piątku” rozpoznacie zapewne Ariego Lehmana – tu w roli epizodycznej, a ze straszaków nowszych – Najarrę Townsend. Film wyreżyserował twórca „Child’s Play”, a zmontował go Ed Marx („Smakosz”, „Droga bez powrotu 2”, „Sejf”). Najtrudniejszą bodaj rolę aktorską ma do zagrania John Dugan z „Teksańskiej masakry…”. Kiedyś popisowo wcielił się w zmumifikowanego dziadka, a tutaj powrócił jako obrzydliwy wujaszek. Jego występ może przyśnić Wam się w najgorszych koszmarach.

RockPaperScissors01

     Punkt wyjścia dla kolejnych zdarzeń przywodzi na myśl „Psychozę 2” (co ciekawe, napisaną przez Hollanda). Peter zostaje wypuszczony z oddziału zamkniętego i wraca do domu, w którym, jako dziecku, wyrządzono mu wiele krzywd. Po części jest „Rock, Paper, Scissors” opowieścią o wewnętrznych boleściach, seksualnym wykorzystywaniu nieletnich i traumie, której nie uleczy nawet upływ lat. „Lalkarz” to antagonista zagadkowy, przykuwający uwagę, chwilami ambiwalentny w swym postępowaniu. Ari Aster zbudowałby wokół tej postaci wielkie kino. Miller lata świetności ma jednak za sobą, a z kinem grozy nie jest związany od dziesięcioleci – nie powinno więc dziwić, że scenariusz jego autorstwa nie może mierzyć się z lepszymi historiami; tych przecież na scenie horroru nie brak. Niektóre sekwencje są tak bardzo oczywiste, że poznamy je „po jednej nutce”: niech za przykład posłuży scena pakowania walizki, w której kamera wodzi za bohaterką w tę i z powrotem. Jak myślicie: kiedy obiektyw wreszcie zatrzyma się na drzwiach sypialni – które jeszcze przed chwilą były zupełnie puste – kto będzie w nich stał?

     Absolutną głupotą okazuje się przedstawienie Ashley – sąsiadki Harrisa – jako horrorowej Cynthii Rothrock. Kobieta – tu cytat – „trenowała całe swoje życie, by zabić «Lalkarza»’” i potrafi przywalić z półobrotu lepiej niż Van Damme za czasów swej świetności. Oprócz mistrzyni karate wprowadzono jeszcze do scenariusza duchy ofiar Harrisa – koniecznie o gnijących licach – oraz mało potrzebną postać gliniarza, który chce zemścić się na zabójcy, ale nigdy nie zostaje wyjaśnione, za co. To bohater grany przez Michaela Madsena, przez samego „Lalkarza” przedstawiony jako „dogged Detective Doyle Dechert”. Harris może i sieje postrach w swoim miasteczku, ale nie brak mu też poczucia humoru… Gdy na żarty zbiera się scenarzystom, pozostaje tylko złapać się za głowę… Madsen radzi sobie z rolą jeszcze słabiej niż można by przypuszczać: ma zagrać dobrego typa, a nie ma w tym doświadczenia, na planie wydaje się zupełnie wyobcowany. Macfarlane trochę ugina się pod ciężarem kreacji pierwszoplanowej, ale ostatecznie wychodzi z tego wyzwania obronną ręką. Najbardziej przekonująco wypada w scenach retrospekcji, kiedy Peter zmuszony jest do konfrontacji ze swoimi przeżyciami. To wówczas widać, jak bardzo dławi go ból – możemy przypuszczać, że własne nieszczęścia nakazują mu krzywdzić innych.

RockPaperScissors04

     „Rock, Paper, Scissors” jest horrorem dość skonfliktowanym, bo każe nam sympatyzować się z okrutnym mordercą. Mamy poznać jego środowisko i poczuć dawne cierpienia, ale stoimy też po stronie niewinnych ofiar. Macfarlane potrafi wzbudzić do siebie współczucie, ale wszystko i tak trafia szlag chwilę później, gdy jego bohater zaciąga dziewczynę do piwnicy i ucina jej rękę tasakiem… Peter Harris to zarówno antagonista, jak i protagonista filmu, a granica dzieląca jedną sferę od drugiej jest cienka i kłopotliwa. Nie mógłbym też zachwalać „RPS” od strony technicznej, bo wykonanie pozostawia tu wiele do życzenia. Charakteryzacja aktorów sprawia wrażenie bardziej amatorskiej niż powinna, a montaż filmu pozostaje dość niedbały. Gdy Harris opuszcza szpital psychiatryczny, na ekranie pojawia się plansza: „__ years later”. Wygląda to, jakby Marx poskładał całość do kupy w ekspresowym tempie, nie dbając o żadne niuanse. Gwoździem do trumny może okazać się też fakt, że „Rock, Paper, Scissors” to horror mało krwawy, ale śladową ilość juchy zastępują inne „smaczki”: na przykład sceny psychologicznego zastraszania ofiar.

     PS. Film miał swoją premierę festiwalową w 2017 roku – wówczas jeszcze pod efekciarskim tytułem „Rock Paper Dead”. 23 lipca zadebiutował na platformach VOD.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

RockPaperScissors05

4 i pol

Dodaj komentarz