Ciekawość to pierwszy stopień… [„Kobieta w oknie”, 2021]

Po licznych zmianach scenariuszowych i reshootach na Netfliksie wylądował thriller „Kobieta w oknie”, z Amy Adams jako psycholożką cierpiącą na agorafobię. Film z voyeurystycznym zacięciem opowiada o pogubionej emocjonalnie czterdziestolatce, która nie jest w stanie opuścić swojego nowojorskiego apartamentowca. Z braku lepszego zajęcia zaczyna obserwować życie sąsiadów. Pewnej nocy chwyta za kamerę z obiektywem zmiennoogniskowym i staje się świadkiem morderstwa po drugiej stronie ulicy.

Pierwszy akt filmu okazuje się mocny pomimo generycznie wybrzmiewającej fabuły. Z początku wszystko krzyczy w „Kobiecie…”: „Okno na podwórze” – inspiracje twórców można poznać po jednej nutce. Reżyser Joe Wright chętnie przywołuje fragmenty starych, często czarno-białych dreszczowców, a fragment filmowego monumentu z Jamesem Stewartem odbija się w jego kamerze już w kilka minut po tym, jak włączamy przycisk „play”. Twórcom dobrze znane są pojęcia jak samoświadomość czy samozwrotność, a widzowie intuicyjnie sklasyfikują „Kobietę…” jako film metafikcyjny. Czy słusznie? Po części tak, bo autorefleksja i cytaty z Hitchcocka wprost wylewają się z ekranu. Ja sam po scenie z facjatą Stewarta i ekranem na ekranie pomyślałem, że czeka mnie jazda pełna wtórnych pomysłów i „uzasadnionych” zapożyczeń. Niemniej umieszczenie akcji nie w połowie ubiegłego wieku, a w czasach współczesnych nadaje filmowi pewien kontrastowy rytm.

Na pewno nie brakuje w filmie klisz i oczywistości. Większość wydarzeń rozegrano podczas przewidywalnie ulewistej, dla bohaterki bezsennej nocy, a do piwnicy – zamkniętej na cztery spusty – lepiej się nie zapuszczać. Sama Anna Fox to typ tragicznej samotnicy, która próbuje uciec bolesnej przeszłości – jakżeby inaczej. Na anglojęzycznym plakacie filmu słowo „Woman” przecięto nożem na pół, jak to uczynił Macario Gómez Quibus z „Psychozą” w 1960 roku. Dlaczego? Bo tytułowa kobieta w oknie to postać pokaleczona psychicznie. Długo nie dowiadujemy się, co wywołało w Annie wpółobłąkane stany, a kiedy tajemnica wychodzi na jaw, niestety – zwrot nie jest zbyt wyszukany, nosi znamiona sztampy.

Sztampowy jest też finał „Kobiety w oknie”, który dla wielu będzie najsłabszym ustępem z filmu. Zakończenie nie przynosi porywistej, narracyjnej wichury – punkt kulminacyjny całej intrygi ani ziębie, ani grzeje, zupełnie się rozmywa. To konkluzja, której brakuje większego pie**olnięcia. Scenariuszowo film okazuje się zaskakująco blady. Niby życie tchnęło w niego świetne kino („Psychopata” Amiela, „Świadek morderstwa”), ale całość wypada chwilami anemicznie. Wyszło Wrightowi neo-noir ze średniej półki, murder mystery z zagadką kryminalną, którą niektórzy rozpracują jeszcze w toku seansu. Pomaga filmowi, że doprawiono go szczyptą De Palmy, choć nie jest on równie trzymający w napięciu, jak chociażby „Body Double” (z podobnym motywem voyeuryzmu i podglądania sąsiadów).

Ocenę końcową obniżają błędy logiczne: Anna przedstawiona zostaje jako kinomanka z głową pełną filmów, ale widzimy, jak bezmyślnie googluje nazwisko Jane Russell (rzekomo zamordowanej sąsiadki), nie kojarząc go z aktorką i symbolem seksu lat 50. Bezsensownie rozpisana okazuje się postać Davida (Wyatt Russell) – mężczyzny, któremu Anna wynajmuje piwnicę w swoim domu. W jednej chwili jest on najsympatyczniejszym gościem pod słońcem, a następna scena przedstawia go jako zakamuflowanego kryminalistę i potwora w jednym.

Z tym średnich lotów scenariuszem pracuje aktorska śmietanka. W kreacji Adams wybrzmiewają na przemian patos, szaleństwo i chęć wyjścia na prostą. Anna bywa bezradna wobec swoich wewnętrznych demonów, ale w walce z nimi nigdy się nie poddaje. Dużo ciepła i kolorytu wnosi do filmu Julianne Moore, występująca jako tajemnicza Jane – aktorce, którą widzimy na ekranie zaledwie kilka minut, przypadło w udziale kilka najzabawniejszych kwestii dialogowych (np.: „Jesteś doktorem od głowy i cierpisz na agorafobię? To dopiero plot twist”).

Wright ma szczęście, że do współpracy przydzielono mu kapitalną obsadę: ciężko o zły krok, kiedy na planie reżyserujesz między innymi Gary’ego Oldmana i Jennifer Jason Leigh. Siłą „Kobiety w oknie” okazuje się też niespokojna muzyka autorstwa Danny’ego Elfmana („Sok z żuka”) oraz praca operatorska. Bruno Delbonnel obrazuje film po mistrzowsku, stawiając na grę światłocienia, art-house’owe kompozycje kadru i nutę surrealizmu. Świetne są zderzenia ujęć ze śpiącą Amy Adams na pierwszym planie i przebitkami z oglądanych w telewizji filmów w tle. W tym meta-geście przytoczone zostają fragmenty Hitchcockowskiej „Urzeczonej”, „Laury” Otto Premingera czy „Mrocznego przejścia” z Lauren Bacall i Humphreyem Bogartem. Jedną z najatrakcyjniej sfilmowanych scen jest ta, w której Anna doświadcza wizji ośnieżonego wraku samochodu w swoim salonie. Wnętrze mieszkania bohaterki zawsze zdaje się oświetlać przeszywające światło księżyca.

„Kobietę w oknie” zainspirowała masa starszych produkcji, a największy wpływ na fabułę wywarły klasyki Hitchcocka. Gdzieś między „Oknem na podwórze” a „Urzeczoną” gubi się też nawiązanie do „Zawrotu głowy” – który, oczywiście, kładzie projekt Wrighta na łopatki. W obu filmach bohaterowie cierpią z powodu schorzenia, które zniekształca ich obraz świata, nie pozwala zobaczyć, co naprawdę dzieje się wokół – pokonanie tych przeciwności okazuje się walką o życie.

Recenzja znajduje się także na stronie SztukMix.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmawka, Movies Room oraz Filmweb. Stronę His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Dodaj komentarz