Nadzieja zasypia ostatnia

          Hollywoodzkie wytwórnie filmowe są bezduszne i konsumpcjonistyczne, a na drodze do podniesienia profitu uciekną się do najbardziej niehonorowych manewrów. Boleśnie przekonał się o tym pochodzący z New Jersey ambitny reżyser, Hal Masonberg, który w roku 2006 wydał swój debiutancki film pełnometrażowy. Niedola, jaką zgotowano horrorowi „The Plague”, jest co najmniej przygnębiająca.

     W 1983 roku świat obiega bezwzględna plaga. Wszelkie dzieci poniżej dziewiątego roku życia zapadają w śpiączkę. Przez najbliższą dekadę każdy poczęty potomek rodzi się w stanie katatonii. Gdy po dziesięciu latach młodzi budzą się i wstają z łóżek, nikt nie jest szczęśliwy. Ofiary podejrzanej epidemii kierowane są przez jeden tylko cel – chcą zabić wszystkich dorosłych.

     Swój niezwykły projekt Masonberg realizował przez osiem lat. Można mówić o „The Plague” jako o projekcie szczególnym, ponieważ szkic przedstawiał go jako horror psychologiczny dotyczący fobii społecznych, lęku utraty kontroli nad dziećmi. Z tego zarysu w finalnej wersji filmu pozostał może jedynie szkielet, ponieważ producenci postanowili pozbawić obraz Masonberga głębi i przekształcić go w „killer kid movie”.

     Niezwłocznie rozpoczęto niszczenie wizji reżysera. Nie powiadamiając go o tym, przemontowano większość filmu, wycięto „zbędne” sceny, zmieniono ścieżkę dźwiękową, choć także doszlifowano surowe i blade zdjęcia. Niemniej „The Plague” przeobrażono w „Plague 2.0” czy też „Clive Barker’s The Plague”. To Barker, genialny literat i dobry reżyser, w tworzenie niniejszego obrazu zaangażowany jedynie jako producent wykonawczy, podjął decyzję o zbezczeszczeniu żmudnych prac Masonberga, których efekt wydał mu się – tu cytat – „zbyt powolny i niedostatecznie krwawy”. Gdy zagłębiając się w historię produkcji filmu, dowiedziałem się o tak poważnym nadużyciu ze strony Anglika, straciłem do niego przynajmniej połowę szacunku.

     Motywacje, jakimi kierowali się producenci „The Plague”, są nad wyraz przyziemne, a postawione w konsekwencji decyzje – podłe. Sam film, choć przeinaczony, broni się na wielu płaszczyznach. Punkt wyjścia dla całej historii ataku zbudzonych dzieci na dorosłych jest przecież niesamowicie wciągający i koniec końców tejże fabuły nie powstydziłby się ani Barker (nota bene nie maczający w scenariuszu palców), ani nawet Stephen King. Nie można też odmówić debiutowi Masonberga wyrazistego klimatu. Sekwencje przebudzenia antybohaterów czy wcześniejszego nadzorowania nieszczęsnych przez pielęgniarki są mocne, sugestywne i prowokują dreszcz niepokoju. Zakończenie filmu również jest jego siłą. Prosty i pełen wdzięku finał, mimo iż został poddany obróbce montażystów, uwodzi szykiem, a zagadkowością zmusza do refleksji.

     „The Plague” zasługuje na słowa pochwały, lecz nie brak mu mankamentów. To film niskobudżetowy i jego wykonanie często nie wychyla się ponad przeciętność. Walory techniczne budzą ambiwalentne odczucia. Operator Bill Butler („Szczęki”) spisał się, jak mógł najlepiej. Zdjęcie autorstwa Butlera są staranne, aczkolwiek przedstawiają otoczenie, które nie stymuluje w nas apokaliptycznego nastroju. Scenografia w „The Plague” jest ograniczona, a nawet klaustrofobiczna – to źle, ponieważ w pewnym momencie zaczyna nam brakować rozpiętości i przestrzeni. Aktorzy również nie imponują, grając tak słabo, jakby zabrakło im motywacji do większego wysiłku. Lepiej od chociażby Jamesa Van Der Beeka spisują się nastoletni statyści. Kiedy się pojawiają, grają ciałem i mimiką, straszą.

     Wersja reżyserska filmu, zatytułowana „The Plague: Writer’s & Director’s Cut”, istnieje, choć zablokowano możliwość jej dystrybucji. Jest to oryginalna wizja Hala Masonberga, wyobrażenie tytułowej plagi, które on sam spisał, następnie wyreżyserował, i które mu odebrano oraz zniszczono. Masonberg zarwał ponad rok, sklejając z workprintu swojego dzieła film, jaki miał ujrzeć światło dzienne. Miałem szczęście obejrzeć krótkie fragmenty jego wersji i przyrównać je do rozpowszechnionej edycji producenckiej. Podczas gdy „Clive Barker’s The Plague” to tylko dobry, popłatny splatter, stworzony ku pokrzepieniu portfeli wytwórni, wersja reżyserska jest prawdziwym horrorem, jakich nie ogląda się dziś często. Masonberg, bardzo kompetentny filmowiec i prawdziwy artysta, chciał nakręcić film grozy, który za sprawą palety zabiegów technicznych, z jakich nie korzystają współcześni reżyserzy, przy pomocy niecodziennej wizualnej ewokacji i prawdziwie nawiedzonej osnowy, zabrałby nas w podróż po świecie lęku, zamętu i niepewności. Nie pozwolono mu na to, ale chciałbym wierzyć, że jego przypadek – zapewne jeden z wielu – doczeka się swojego happy endu, a świat ujrzy autentyczną wizję „The Plague”.

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

07

2 myśli w temacie “Nadzieja zasypia ostatnia”

Dodaj komentarz