Fatalny biwak

             Filmowy slasher, jak dobre wino, im starszą ma datę wyrobu, tym lepiej posmakuje współczesnym koneserom. Ten popularny skrót myślowy spłyca i upraszcza kondycję kina grozy lat 70. i 80., a większości gatunkowych tytułów tego okresu przypisuje rangę klasyki. Podobnie jak wino, każdy retro horror posiada inny potencjał. Nietrudno jest wytypować oldschoolowe slashery, które przeszły do historii jako rewolucyjne lub sztandarowe dla swojego fasonu. Jeszcze łatwiejszym zadaniem wydaje się jednak wskazanie filmów spod znaku maski i piły łańcuchowej, które okazały się zwyczajnie kiepskie.

finalterr

     „Krwawy biwak”, backwoods slasher w reżyserii Andrew Davisa, to instruktaż ujawniający, jak nie powinno być kręcone kino grozy. Drugi pełny metraż Davisa („Liberator”, „Ścigany”) nie jest przyjemną miernotą klasy „so bad it’s good”, jest filmem złym, niewartym uwagi i nikomu niepotrzebnym.

     Młodzi strażnicy leśni rozbijają pole namiotowe w głębi drzewiastej puszczy. Dziewczętom i chłopcom przewodzi wybuchowy Zorich. Weekend na łonie natury nie upływa jednak na zbijaniu bąków. Członkowie grupy zapuszczają się w las i przepadają bez śladu, inni czują się obserwowani. Aurę niepewności, rozsianą za sprawą opowiedzianych przy nocnym ognisku legend, potęguje tajemnicze odkrycie. Okazuje się, że w samym sercu gąszczu postawiona jest drewniana chata…

     W „Krwawym biwaku”, w rolach pierwszo- i drugoplanowych, wystąpiło aż dwunastu młodych aktorów. Choć ciężko dopatrzyć się tego na starym celuloidzie, wśród członków obsady znajdują się znane gwiazdy – m.in. dwudziestoletnie wówczas Daryl Hannah i Rachel Ward. Niestety, na etapie tworzenia skryptu filmu scenarzyści wykazali się brakiem perspektywicznego myślenia, a nawet nieznajomością realizowanej formy. W oparciu o pomysł Jona George’a, Neilla Hicksa i Ronalda Shusetta, Davis nakręcił slasher pozbawiony bodycountu, w którym krew leje się nad wyraz lurowato, a walka bohaterów z mordercą sprowadza się do kilku chwil bezpośredniego kontaktu obu stron. Dziesięć minut przed końcem filmu kamera próbuje uchwycić grono aż ośmiu (!) ocalałych postaci.

     „Biwak” nie oferuje swojej widowni wiele; jedyne, czym dysponuje, to szczypta survivalu, wciągający prolog oraz próba, tylko próba zbudowania napięcia. Seans nuży, a pustosłowie nieprzejawiających żadnej aktywności bohaterów w niczym tu nie pomaga. Nawet piękna, skądinąd, dzikość otaczającej postaci przyrody wpłynęła na ten film niekorzystnie – ciężkie warunki na planie uniemożliwiły operatorowi zapewnienie odpowiedniego oświetlenia. Z tego powodu w trakcie toczących się nocą scen jedyne, co widzimy, to… ciemność.

     Alkoholowym odpowiednikiem obrazu Davisa może być tylko tani sikacz z supermarketu. Z pewnością nie jest to produkt dla smakoszy. Jeśli nie mieliście nieprzyjemności obcowania z tym upośledzonym tworem, a głosy w głowie uparcie Was do tego zmuszają, proponuję odnaleźć stare wydanie VHS „Biwaku”. Złowić uchem ropusze głosiwo Tomasza Knapika, przytaczające tytuł filmu, to doświadczenie bezcenne i niepowtarzalne. „Ky-ry-wa-wy bi-wa-gy!”

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

3

Dodaj komentarz