Checking in – recenzja pierwszego odcinka „American Horror Story: Hotel”

           Gwałcące demony, krwawe orgietki, kuriozalne metody tortur. Wszystkiego tego i nie tylko Ryan Murphy dostarczy nam w piątym już sezonie swojej kultowej antologii grozy, „American Horror Story”. „Hotel”, bo takim podtytułem ów sezon opatrzono, znacznie różni się od innego bieżącego projektu Murphy’ego, „Scream Queens” – będącego lekką (i przekomiczną) autoparodią. Nie kontrastuje natomiast szczególnie z poprzednimi odsłonami „AHS”, wbrew opinii wielu niezadowolonych fanów serii. Pierwszy odcinek „Hotelu”, nawet jeśli kulał momentami fabularnie, charakteryzował się typowymi dla serialu nihilizmem oraz – co tu dużo mówić – grozą.

AHSh-paulson

     Akcja serialu startuje w momencie, w którym w tytułowym hotelu zjawiają się dwie szwedzkie przyjaciółki. Kolejne niepokojące sytuacje zwiastują kłopoty, dziewczęta przymykają jednak na nie oko. Prowadzi je to do zguby, a właściwie do pokoju #64, który – jak twierdzi recepcjonistka (przewrotna Kathy Bates) – będzie dla nich schronieniem przed ewentualnym zagrożeniem. Właśnie w tym pomieszczeniu turystki zostają zaatakowane przez parę upiornych, żądnych krwi dzieci…

     W ten sposób odcinek „Checking In” rusza z kopyta. Pełna napięcia scena z udziałem głupich Europejek trwa dobry kwadrans, nie oznacza to jednak, że ciekawszym i znacznie mniej niewinnym bohaterom zabrakło czasu, by zaintrygować widza swoją obmierzłością. W ciągu sześćdziesięciu jeden minut poznaliśmy niemal tuzin zajmujących postaci. Największą uwagę zwracają Lady Gaga i Matt Bomer – biseksualni kochankowie, zafascynowani modą, zwłaszcza gotycką. Polują oni na inne pary, które uwodzą, prowadzą do swego nieprawego łoża, a tam bestialsko mordują, by wyssać z nich życie. Sekwencje kokieteryjnych łowów Gagi i Bomera zamierzenie nawiązują do szlagiera Tony’ego Scotta „Zagadka nieśmiertelności” (1983). Lady Gaga nie posiada wprawdzie klasy Catherine Deneuve – aktorsko jest zbyt płaska, gra wyłącznie ciałem, nie twarzą; scenom z jej udziałem nadano jednak niesamowitą elegancję. Duża w tym zasługa operatora kamery, którego praca nie tylko dała obraz bezwstydnemu bogactwu, ale też została zaprezentowana z niestandardowej perspektywy. Statycznych ujęć dostrzeżemy w „Checking In” niewiele. Kamera płynie po planie zdjęciowym niczym statek, a kiedy obejmuje miejsce akcji, robi to nietradycyjnie, jakby pokątnie. Szykowne, rozkochane w kubrickowskiej symetrii zdjęcia to olbrzymi atut pierwszego odcinka „Hotelu”.

HNiD-hall

     W całym tym wizualnym splendorze da się zauważyć pewien przerost formy nad treścią. Przynajmniej do trzydziestej minuty „Checking In” stanowi atrakcyjny dla oka montaż luźno posplatanych scen; całość powiązano nitkowatym węzłem fabularnym, dopieszczając głównie aspekt wizualny, nie merytoryczny. Treściowo „Hotel” to póki co opowieść bez polotu, rygorystycznie dawkująca jakiekolwiek wydarzenia. Murphy skutecznie zamyka nam jednak gęby. Dowodzi bowiem, zresztą nie po raz pierwszy, że jest obdarzony wysublimowanym wyczuciem szczegółów – tym razem w zakresie szkoły horroru włoskiego. Nie sposób spojrzeć na wnętrze tytułowego budynku i nie skojarzyć jego skąpanego w stylu art deco kolorytu z „Suspirią”. Podobnie jak w przypadku większości dzieł Dario Argento, tak i w piątym sezonie „AHS” musimy liczyć się z dominacją tyleż bzdurnego co zapierającego dech w piersi surrealizmu nad zdrowym rozsądkiem. Ekstremalna abstrakcja ma jednak szansę stać się siłą napędową „Hotelu”.

     Pozytywnie na pierwszy odcinek najnowszej odsłony „American Horror Story” wpłynęły także popkulturowa intuicja Murphy’ego oraz jego nienaganna znajomość grupy odbiorczej serialu. Przy plenerowych ujęciach wyświetlanego na cmentarzysku „Nosferatu” fani grozy mieli okazję westchnąć z podniecenia, a na dźwięk gitarowo-perkusyjnych brzmień The Sisters of Mercy czy Joy Division mogli zanurzyć się w odmętach własnej melancholii. Industrialno-gotycko-new wave’owy soundtrack doskonale współgrał z nihilistycznym tonem odcinka.

HNiD-orgy

     Wiele wskazuje na to, że tematyką sezonu będą w końcu uzależnienia oraz zniewolenie. Za tą teorią przemawiają choćby słowa wykorzystanego na ścieżce dźwiękowej przeboju The Eagles „Hotel California”, w którym Don Henley śpiewa: „wszyscy jesteśmy tu więźniami swojej własnej myśli”. Także najbardziej kontrowersyjna postać „Hotelu”, The Addiction Demon, podkreśla słuszność owego przypuszczenia: analnie gwałcąc jednego z epizodycznych bohaterów – ubezwłasnowolnionego narkomana – Demon pokazuje nam, co tak naprawdę oznacza znajdowanie się w szponach nałogu. To dość ordynarna metafora, niesłusznie jednak wywołała wśród fanów serialu falę oburzenia – subtelność nigdy nie była przecież mocną stroną „AHS”, a operowanie brutalnymi scenami to modus operandi Ryana Murphy’ego.

     Pomimo kilku istotnych wpadek (bardzo wątła fabuła, wtórne opening credits, Wes Bentley w niezwykle nudnej kreacji centralnej), początek „American Horror Story: Hotel” wywiera pozytywne wrażenie. Jest wytworny optycznie, groteskowy i opatrzony świetną obsadą, a przy tym wszystkim zapowiada skrupulatnie przemyślany sezon.

AHSh-bentley

     Tekst znajduje się także na stronie MoviesRoom.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

Jeden komentarz na temat “Checking in – recenzja pierwszego odcinka „American Horror Story: Hotel””

Dodaj komentarz