Carnival fun. [„The Funhouse Massacre”, 2015]

     W wesołym miasteczku, przebudowanym z okazji przedednia Wszystkich Świętych na Dom Strachu, dochodzi do koszmarnych zbrodni. Stoi za nimi szóstka psychopatów, którzy pod osłoną nocy zbiegli z okolicznego wariatkowa. Goście halloweenowego przybytku nie zdają sobie sprawy, że uczestniczą w rzezi: krwawe zabójstwa, którym się przyglądają, to w ich oczach nic więcej niż szalenie realistyczne efekty specjalne. Gdy mordercy zostają zdemaskowani, zabawa przemienia się w masakrę. Dowodzący grupie maniaków Mental Manny nikogo nie wypuści na wolność.

fhm2

     „The Funhouse Massacre” urasta do swojego tytułu: to slasher zarówno zabawny, jak i odpowiednio krwisty. Po kulawym, z lekka tandetnym prologu, w którym naczelnik szpitala psychiatrycznego (Robert Englund w przeciętnej roli epizodycznej) przedstawia nam obłąkanych bohaterów, film ulega uefektywnieniu. Wielką jego zaletą staje się humor. Dowcipnym dialogom towarzyszy sytuacyjny komizm: do łez bawi choćby scena suczego pojedynku w damskiej toalecie, w której wylaszczona panna podtapia uradowaną psychopatkę za zrujnowanie jej make-upu (a przy okazji pokiereszowanie lica). Współmierny okazuje się też urok zgromadzonych na planie aktorów. Szczególną charyzmą biją role Matta Angela i Bena Begleya. Angel, jako Morgan, panikuje ilekroć na horyzoncie pojawi się klaun, truposz lub nawet ucharakteryzowany manekin. Gdy do akcji wkracza wataha Mental Manny’ego, chłopaczek gubi swój hipsterski kapelusz w popłochu. Begley wciela się w postać policjanta-żółtodzioba, a jednocześnie skrytego miłośnika Pegasusa.

fhm4

     Groteskowy charakter scenariusza powoduje, że jest „The Funhouse Massacre” lepszą komedią niż horrorem. Reżyser Andy Palmer potrafi czarować grozą na przemian sowizdrzalską i karykaturalną. Jego film ma charakter karnawałowy. Ekstrawaganckie kostiumy i jaskrawa scenografia są budulcem krzykliwej estetyki, która stanowi świetne uzupełnienie obrazowej przemocy. Krew tryska na ekranie pięknie, a filmowi mordercy błogo pląsają po planie, to ukracając ofiarę o głowę, to siekając kogoś innego na drobne kawałeczki. Można mówić o „The Funhouse Massacre” jako o horrorze cudownie zdeprawowanym.

     W drodze do celu Palmer zalicza kilka potyczek. Pokrewieństwo filmowej szeryf z szalonym Mannym to przejaw lenistwa scenarzysty, klisza sama w sobie. Pasywność pierwszego aktu filmu oraz zbędny patos sceny finałowej czynią natomiast z „The Funhouse Massacre” materiał pobrużdżony i rozchwiany. Szczęśliwie, ogół projektu sprawia przyzwoite wrażenie. Na „Funhouse Massacre” fani horroru karykaturalnego ostrzyli sobie kły od dłuższego czasu; to film znacznie lepszy niż, przykładowo, marcowy „Smothered”.

fhm3

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

6 i pol

Dodaj komentarz