Łomot, łomot, łomot tępy. [„Shortwave”, 2016]

     Josh i Isabel mieszkają w inteligentnym domu, wyposażonym w różnorakie instalacje sterujące i zabezpieczające. Budynek położony jest na oddalonych od miasta, zielonych wzgórzach, przez co małżeństwo ma ograniczony kontakt ze światem zewnętrznym. Isabel bardzo cieszy ten fakt: kobieta zmaga się z depresją, spowodowaną porwaniem jedynej córki. Tymczasem Josh prowadzi na odludziu badania nad pochodzeniem fal dekametrowych. Fale krótkie zaczynają oddziaływać na jego żonę, która dryfuje niejako w czasoprzestrzeni zawieszonej pomiędzy tym, co realne i wyśnione. Sukcesy Josha na polu naukowym idą w parze z rozpadem jego małżeństwa.

Shortwave2

     O „Shortwave” w reżyserii Ryana Gregory’ego Phillipsa po raz pierwszy usłyszałem rok temu. Producenci wyprawili film w imponującą trasę festiwalową, zgarniając przy okazji dziesiątki nagród i nominacji. Pierwsze fotosy promocyjne sugerowały, że okaże się „Shortwave” dziełem wysmakowanym stylistycznie, wykonanym artystyczną ręką. Te prognozy spełniły się jak najbardziej, ale ładne kadry i gustowna scenografia nie czynią z pierwociny Phillipsa filmu kompleksowo udanego.

     Pomimo dobrych intencji, Phillips nie ma w ręku w pełni fortunnego debiutu fabularnego. Fale radiowe noszą w sobie duży potencjał narracyjny. To temat niemal zupełnie w horrorze niezgłębiony, a w „Shortwave”, niestety, zmarnowany i potraktowany po macoszemu. Dzięki falom elektromagnetycznym wiecznie pogrążona w melancholii Isabel zaczyna patrzeć szerzej na swoje życie. Wracają do niej wyrzucone z pamięci wspomnienia dawno minionej idylli. Kobieta rozpamiętuje pierwsze spotkania z mężem, a później także ich dobiegające spod pościeli rozmowy o przyszłości. Phillips, który nie tylko film wyreżyserował, ale też zmontował, zbyt wiele uwagi poświęcił sekwencjom sennych wyobrażeń, które nie mają właściwie przełożenia na meritum opowieści. Montaż to największa bolączka „Shortwave”. Kompletnie nieprzemyślane, chaotycznie poukładane cięcia wyrządzają filmowi sporą krzywdę: na początku, towarzysząc napisom prologowym, pokazują przebitki z „wielkiego”, mogłoby się wydawać, finału. W prologu pokazano niemal wszystkie te ujęcia, które imponować miały widzom we wczesnych teaserach sprzed roku. Mówimy tu o kadrach naprawdę uskrzydlających projekt od strony wizualnej, ale nie czyniących z „Shortwave” arcydzieła.

Shortwave3

     Nie tylko montaż sprawia, że „Shortwave” nigdy nie jest w stanie na dobre rozwinąć skrzydeł. Pusty okazuje się scenariusz filmu, a opowiedziana w nim historia, pomimo problematycznej tematyki, pozostaje płaska i nieciekawa. Phillips snuje starą śpiewkę o stracie i związanym z nią gniewie, o chybotliwości relacji międzyludzkich, ale jego dramat (lub, jeśli ktoś woli, dramat grozy) nie jest przejmujący. Być może jest to też wina przeciętnych aktorów, być może tego, że materiał skrojony w sam raz na krótki metraż rozciągnięto tu do dziewięćdziesięciu minut. Przez pierwsze trzy kwadranse w „Shortwave” nie dzieje się nic intrygującego; ciekawe są głównie niuanse estetyczne i praca operatora, Lucasa Gatha. Dopiero akt trzeci wybudza nas z ospałego marazmu, a Phillips żongluje nie jednym, nie dwoma, lecz… trzema pomysłami na zakończenie jednocześnie.

     „Shortwave”, choć wtórny i drażniący pod kątem obróbki montażowej, bardzo często okazuje się filmem technicznie nienagannym. Inteligentny dom bohaterów sam w sobie jest obszarem frapującym, bardzo podobnym do miejsca akcji „Ex Machiny”. Najważniejszy ma być jednak fakt, że Phillips przedstawia posiadłość jako świątynię grozy – pięknie sfotografowaną, niemal opiewaną przez operatora. Szerokie, panoramiczne zdjęcia już rok temu sugerowały, że „Shortwave” to film wizjonerski. To właśnie wysoka głębia ostrości zdjęć, nasycona, krystaliczna kolorystyka oraz oszczędne gospodarowanie kadrem sprawią, że widz z przyjemnością obejrzy debiutancki projekt Phillipsa do końca.

Shortwave4

     Gdyby nie wszechobecny huk i łomot (pojęcie „jump scare” nabrało w „Shortwave” jeszcze bardziej negatywnego znaczenia) oraz brak rygoru narracyjnego, Phillips miałby w swym dorobku debiut co najmniej niezły. Niestety, jego pierwocina stanowi dowód na to, że nie każdy kameralny indie horror musi okazać się filmową ucztą. Ja po konsumpcji „Shortwave” czuję się nienasycony. Nie jest to film przyprawiający o ból zębów, za to mocno rozczarowujący.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Blog His Name Is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Shortwave5

05

Dodaj komentarz