Co za dużo… [„Słudzy diabła”, 2017]

     „Słudzy diabła” są tym typem filmu grozy, w którym znajdziemy dosłownie wszystkie podgatunkowe lejtmotywy. Znalazło się w nowej opowieści Joko Anwara miejsce dla długowłosych, J-horrorowych upiorów, wystrojonych na czarno, zakapturzonych satanistów oraz żywych trupów, uparcie ciągnących za sobą połamane nogi. Nie brakuje w filmie paranormalnych objawień rodem z „Obecności”, opętańczych spazmów wpośród białej pościeli, odgłosów nie z tego świata. Chwilami stają się „Słudzy diabła” horrorem bipolarnym i zwyczajnie „przedobrzonym” – zupełnie, jak „Lament” w reżyserii Hong-jin Na. Co za dużo, to niezdrowo.

SludzyDiabla1

     Wśród bohaterów filmu znajdziemy indywidua o ciekawie zarysowanych sylwetkach i wysokiej skłonności do poświęceń. Sporo uwagi poświęcono w „Sługach…” tradycji rodzinnej oraz bratersko-siostrzanej więzi, okrutnie testowanych przez diabelskie moce. Wewnętrzny rozwój bohaterów jest dla indonezyjskiego reżysera równie istotny, jak budowanie grozy – konstrukcja odbywa się, niestety, przy użyciu stępionych narzędzi. Film bywa frapujący, ale zbyt statecznie oparto go na jump scare’owych ceremoniałach. Metody straszenia uznać można za podręcznikowe, a upodobanie Anwara do strzelb Czechowa, bardziej niż wyrazem miłości wobec narracji literackiej, wydaje się dążeniem do efekciarstwa. Patenty i sztuczki, zdobiące fabułę, opóźniają filmowe zakończenie co najmniej o kwadrans. W rezultacie jawią się „Słudzy diabła” jako horror przeciągnięty lub – jeśli wolicie – niespieszny.

     Dla wielu widzów kłopotliwa okaże się scena epilogowa: by w pełni ją zrozumieć, wypada znać pierwowzór „Sługów…” (projekt stanowi bowiem luźny remake indonezyjskiego horroru z lat 80.). Mętny finał drażni jak sól w oku, ale łatwo machnąć nie niego ręką. Pomimo niezaprzeczalnych mankamentów, film ma w ofercie kilka smaczków, chociażby zaskakująco stosowny humor sytuacyjny oraz przyprawiające o gęsią skórkę udźwiękowienie. Fanów grozy ucieszą upiorne, choć zamerykanizowane sekwencje: na przykład ta, w której dwaj chłopcy rzucają prześcieradło na pewien przerażająco realistyczny portret. Świetnie prezentuje się też scena śmierci pod rozpędzonymi kołami – wygląda, jakby wycięto ją z nieco krwawszej wersji „Omenu”. Niemniej pozostają „Słudzy diabła” najbardziej nieautorskim z filmów Anwara, a i w gronie azjatyckich straszaków zajmują średnio zaszczytne miejsce. Jeśli chcecie obejrzeć naprawdę udane wschodnie horrory, odsyłam Was do „Opowieści o dwóch siostrach” lub pozycji nieco świeższych: „Zombie expressu” i „Under the Shadow”.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Blog His Name Is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

SludzyDiabla2

5 i pol

Dodaj komentarz