Neonowy bad trip. [„Ekstaza” aka „Bliss”, 2019]

     „Midsommar” doczekał się poważnego rywala w walce o tytuł najlepszego horroru roku – mowa o „Ekstazie”, nowej propozycji od Joe Begosa. Który z tych tytułów jest lepszy? Widzowie będą mogli przekonać się w najbliższy piątek, gdy ruszy kolejna edycja Fest Makabry. O ile „Midsommar”, zgodnie ze swoim polskim podtytułem, toczy się wyłącznie w biały dzień, o tyle „Ekstaza” koncentruje naszą uwagę na pejzażach nocnego miasta, które nigdy nie śpi. Poznajemy dziewczynę, która przeistacza się w wampirzycę, a objawy dziwnej „choroby” przypominają następstwa nałogu narkotykowego. Punkt wyjścia dla fabuły jest więc identyczny, jak w „Uzależnieniu” Ferrary, chociaż filmowi bliżej do „Driller Killera”.

Bliss-1

     Dezzy (Dora Madison) mieszka w Los Angeles i zarabia na życie jako malarka. Znana jest z sugestywnych, nierzadko makabrycznych prac, które szalenie interesują lokalnych art dealerów. Niemoc twórcza oznacza dla młodej artystki życie w ubóstwie – Dezzy nie może więc pozwolić sobie na brak natchnienia. Ugryziona przez kochankę, bohaterka zaczyna odczuwać nietypowy rodzaj głodu. Pragnie krwi i ludzkiego mięsa. Narkotyczne tripy nie pomagają jej uciec od problemu: przeciwnie, tylko nasilają dziki apetyt. Jednocześnie postępują prace Dezzy nad monumentalnym malowidłem. Gdy opętana zrywem twórczym malarka chwyta za pędzel, zacierają się granice między tym, co prawdziwe, a urojone.

     Dezzy maluje w stanie szaleńczego transu, a nazajutrz nic już z tego nie pamięta. Podobny motyw wykorzystano cztery lata temu w „The Devil’s Candy” – horrorze o złowrogim klimacie i wyrazistej, chwilami odpychającej stylistyce. „Ekstazę” zrealizowano z tą samą, gniewną manierą. Wybija się tu wściekłość, znana z shockerów Roba Zombiego, całość przypomina gorączkowy sen Gaspara Noégo. Twórcy już na wstępie ostrzegają przed padaczką fotoaktywną: gra światła z cieniem jest tak zawrotna, że seans może wywołać atak. Begos nadał swemu dziełu epileptyczny ton, bez umiaru korzystając z ostrego oświetlenia, materiał montując z zapałem godnym maniaka. „Ekstaza” to jeden z najlepiej zmontowanych indie horrorów minionych kilku lat: serię szokujących i agresywnych ujęć układa w rewię upiornych wspaniałości. Taniec neonowych iluminacji wprowadza w hipnotyzujący stan, znakomite są przyprawiające o zawrót głowy zdjęcia, dzięki którym postaci dosłownie wirują w powietrzu, zawieszone między tym a innym wymiarem. Estetyka kadru sama w sobie zbliża „Ekstazę” do „Climaxu” Noégo, a film raz po raz pozostawia nas bez wytchnienia.

Bliss-3

     Film cechuje się nieprzekłamanym retro vibe’m, pełen jest ejtisowego sleaze’u. Zastosowano w nim efekt przybrudzonej taśmy, kadry ozdobiono sporadycznymi szramami i oparzeniami, by nadać im ponadczasowy wdzięk. To kino tak bardzo grindhouse’owe, że Dezzy porusza się po mieście klasycznym Cadillakiem, a fryzury niemal wszystkich dziewcząt są napuszone i bezładne. Powstała „Ekstaza” w wyniku usilnej pracy fizycznej, kręcona na taśmie 16 mm – żadnym tam sprzęcie cyfrowym – a aktorzy pożytkowali tylko praktycznie wykonaną, sztuczną krew. Przelano na planie mnóstwo jaskrawo-czerwonej juchy, ale film nie jest najprostszym splatterem: jego początek sugeruje wręcz, że mamy do czynienia z kinem typu mumblegore. Finalnie zmalował Begos horror o wampirzym hedonizmie (wątek Courtney – przyjaciółki Dez), związku malarki ze swoją sztuką i, oczywiście, pokonywaniu artystycznej bezpłodności. Nie wszystkie karty zostały wyłożone przez reżysera na stół: „Ekstaza” nigdy nie wyjaśnia wprost, co stoi za popędami Dezzy, nie wiemy też, jakie motywacje ma jej kochanica. Narracja jest porwana, sami zbieramy jej strzępy do kupy.

     Begos jeszcze nigdy nie przejawiał takich pokładów energii artystycznej. Na soundtracku dominują utwory hardcore- i doom-metalowe, sceny erotyczne kipią od perwersji, obnażają najbardziej zwierzęce pragnienia postaci. Przypominają też co bardziej eksplicytne ujęcia z „We Are the Flesh”, są nie mniej surrealne. W finale zabrakło reżyserowi miejsca na happy end – w myśl zasady, że czasem zło musi zatriumfować. „Ekstaza” to najlepszy, najbardziej nieoczywisty vampire movie od czasu „Przeobrażenia” Michaela O’Shea.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Bliss-2

09

Dodaj komentarz