O mrocznej finezji „Zagadki nieśmiertelności”

            Lubimy, kiedy horror łączy się z innymi, wyodrębnionymi i pozornie sprzecznymi gatunkami filmowymi, a już w zupełności z dramatem lub ciężkim kinem psychologicznym. To właśnie wtedy film grozy, przemycając do świata przedstawionego żal, melancholię i prawdziwe życiowe troski, staje się nieodparcie niepokojący i straszny, a nade wszystko – realny. Niewielu twórców z korzystnym dla siebie skutkiem zmierzyło się z tą konwencją. Obok „Nie oglądaj się teraz” Nicolasa Roega czy „Pozwól mi wejść” Tomasa Alfredsona z czystym sumieniem można postawić niniejsze dzieło.

     Wiosną 1983 roku swoją premierę odnotowała „Zagadka nieśmiertelności” – na równi opowieść grozy i kino dramatyczne, bardzo zresztą przytłaczające. Nie można skwitować tego obrazu wprost jako horroru, i nie tylko ze względu na jego specyficzną stronę wizualną, której uwagę poświęcę w dalszej części tekstu. Przede wszystkim jest to wyszukana i skąpa fabularnie historia, pomimo nieobfitej treści bardzo intensywnie przedstawiona – „vampire flick” co najmniej nietypowy.

     Osią konstruktywną fabuły jest postać Miriam (Catherine Deneuve). Urodziwa, kilkusetletnia wampirzyca z gracją, ale i coraz większym głodem spędza swe wiekuiste dni na ziemi. Miriam jest głodna wszystkiego, z czego bez trudu korzystają inni Nowojorczycy: począwszy od kontaktów towarzyskich, na wyższych doznaniach kończąc. Gra na pianinie otoczona okazami sztuki, oddaje się rozpuście, a nawet kocha, jednocześnie nie będąc szczęśliwą. W końcu co znaczą ponętni i oddani kochankowie (Susan Sarandon, David Bowie) w obliczu podłej nieskończoności, dyktującej rutynowe i bolesne reguły życia?

     Na tle wielu lepszych i gorszych wampirycznych opowieści powstałych w latach osiemdziesiątych „The Hunger” prezentuje się wyśmienicie. To istna perła, a jednocześnie nieoceniony, nieoszlifowany skarb. Film pomiatany w kręgach uznanych krytyków i przez nich okrzyknięty jako efekciarska szmira bez życia. A przecież mistrzowsko wyreżyserowany przez Tony’ego Scotta obraz to horror nad wyraz życiowy; namiętny i problematyczny, stawiający wyraźny akcent przy ważnych pytaniach. To film naładowany emocjami i emocje wyzwalający, studium przemijania i cierpienia na miarę pamiętnego „Nosferatu wampira” z Klausem Kinskim.

     Kultowa plastyczność i sugestywność obrazu w pełni zasługuje na swoją legendarność. Wizualnie „The Hunger” przedstawia górnolotny poziom i mógłby być wliczony w poczet najatrakcyjniejszych dla oka dzieł kina grozy. Montaż filmu to czysta poezja. Cięcia są szybkie, agresywne i niespodziewane, a zdjęcia niejednoznaczne – z jednej strony nasycone i (nomen omem) żywe, z drugiej chłodne. Właściwie cały ten wyrafinowany projekt jest chłodny, a nawet zimny jak lód, co podkreślać ma przeszywająca muzyka Denny’ego Jaegera i Michela Rubini. Tych dwoje, podobnie jak operator Stephen Goldblatt i montażystka Pamela Power, a nawet kadry od charakteryzacji i kostiumograf (wyróżnieni zresztą nominacjami do Saturna), stworzyli bardzo wyrazisty i przekonujący świat, w którym panuje duszna aura strachu i niepewności.

     W dzień po seansie filmu Scotta zastanawiam się, kiedy poświęcę swój czas kolejnej projekcji. Urzekła mnie magia „Zagadki nieśmiertelności” – jej wysublimowany, mocno artystyczny styl, minimalistyczna forma i ekstrawertyzm, który wyzwala. Ta brytyjsko-amerykańska koprodukcja zapewnia w dużej mierze poetyckie doznania, ale odebrałem ją także jako rozrywkowy horror z wyższej półki. Krótki i pełen dobrego smaku film, zasługujący na więcej niż kojarzenie z infamią sceny łóżkowej z udziałem Deneuve i Sarandon. Małe arcydzieło.

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

08