Gdzie wysłannik piekieł mówi dobranoc

     Rick Bota to facet z urojeniami. Myśli, że straszy, kiedy wzbudza śmiech, sądzi, że buduje napięcie, choć w rzeczywistości przynudza. W dodatku nie zna podstaw reżyserii filmowej, w rezultacie tworząc na wpół amatorskie produkcje. Dlaczego po straszliwie wymęczonej szóstej odsłonie serii „Hellraisera” Dimension zaprosił Botę do pracy przy sequelu o łopatologicznym podtytule „Sekta” – pozostanie zagadką na wieki.

     Twarda, nieustraszona i zaczesana w dwa kucyki dziennikarka Amy Klein przybywa do Bukaresztu. Za zadanie ma spisać materiał dotyczący jednej z podziemnych sekt, której działalność balansuje na pograniczu parapsychologii i nieprzekonujących efektów specjalnych. Wpada na trop Wintera, wyglądającego jak ulepiony z plasteliny Kyle MacLachlan guru lokalnych wyrzutków, który swym podopiecznym oferuje wielkie nic – utratę życia i natychmiastowe zmartwychwstanie, wszystko to przynajmniej w podmokłej, gotyckiej melinie. Amy poznaje wiele innych kuriozalnych i zupełnie nieistotnych dla fabuły postaci, by wreszcie odnaleźć legendarną kostkę-łamigłowkę.

     Pinhead, w asyście nielicznych, coraz mniej wiarygodnie ucharakteryzowanych cenobitów, powraca – standardowo na nie więcej niż dziesięć minut trwania filmu. Od pewnego momentu sagi horrory o gwoździogłowym zbaczają z toru, podejmując bardzo absurdalną tematykę. W odsłonie „Deader” twórcy ubzdurali sobie, że ofiary Pinheada stopniowo umierają i ulegają rozkładowi. I niby jaką korzyść czerpie z tego główny antagonista?

     Rozmowy między bohaterami to bełkot. Pseudowyszukane dysputy mają wydawać się widowni głębokie, dla przeciętnego odbiorcy mają być niezrozumiałe. Są przede wszystkim pozbawione sensu i nie dotyczą w istocie niczego. Stylowo stara się nam zaprezentować reżyser także wizje Amy. Wizje drażniące i sztampowe… Niepoważnych momentów, wykonanych tragicznie, najtańszymi kosztami, jest dużo. W jednej ze scen nasza odważna żurnalistka biega po mieszkaniu z nożem w plecach i nieudolnie usiłuje pozbyć się go, w innej z uśmiechem na ustach stara się zakryć gazetami plamy krwi, w których stoi, by nie zwrócić na siebie uwagi stróża prawa. Jest źle, a Rick Bota w niczym tu nie pomaga.

     Jednego nie da się filmowi odmówić. Nawet, jeśli nie jest najbardziej zajmującym horrorem dekady, interesuje bardziej niż starszy o trzy lata „Hellseeker”. Pomysłowo wypadają też ujęcia w zaniedbanym pociągu metra, w którym miejsce spotkań urządzili sobie bukaresztańscy fetyszyści.

On pokaże ci demony i zechce, byś do niego dołączył. Ale nie rób tego, bo nie będzie już odwrotu” – powiada rudowłosa bohaterka z kalącym ucho niby angielskim akcentem. I ty weź do siebie te słowa, widzu. Nie obcuj z Rickiem Botą nigdy więcej! Siódmy „Hellraiser” to pierwszy prawdziwie nużący film w cyklu Pinheada. Film, który sprawia, że zaczynasz liczyć na ukrócenie łańcuszka lemanchardowskich cierpień.

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

04

Dodaj komentarz