Zmierzch. [„Relic”, 2020]

     W starym domu u stóp leśnej głuszy mieszka Edna (Robyn Nevin), blisko osiemdziesięcioletnia kobieta cierpiąca z powodu apatii i utraty pamięci. Postępująca demencja powoduje, że seniorka zaczyna zachowywać się irracjonalnie. Gdy w końcu znika na okres kilku dni, w rodzinne strony powracają córka (Emily Mortimer) i wnuczka (Bella Heathcote). Poszukiwania zaginionej nie przynoszą rezultatów, przez co Kay i Sam obawiają się najgorszego. Któregoś wieczoru Edna wyrasta dosłownie znikąd: zostaje znaleziona w kuchni, gdzie, jakby nigdy nic, parzy herbatę. Kobieta nie umie wyjaśnić, gdzie wałęsała się przez niemal tydzień. Na jej piersiach odznacza się dziwna, czarna plama, której pochodzenia nie potrafi zdiagnozować lekarz. Edna boi się przebywać we własnym domu. Narzeka, że nigdy nie jest w nim sama.

Relic2

     Tak, miejscem akcji „Relic”, art-horroru w reżyserii Natalie Eriki James, jest nawiedzony dom, ale wpływom złowrogiej energii szczególnie ulegli jego mieszkańcy. Kay opętana jest przez poczucie stale narastającej winy: dała ciała jako córka, przypominając sobie o matce dopiero na jej stare lata, gdy ta zaczyna powoli niknąć w oczach. Z Edny, zdaje się, dom kompletnie wyssał już energię życiową; uczynił z niej pustą skorupę, doprowadził do przegnicia od wewnątrz. Ciemna plama, przypominająca pleśń, nie jest według James przypadkowa. To znamię nasilającej się demencji, oznaka zwyrodnieniowej choroby, która może zniszczyć nie tylko tkanki mózgu, ale i całą rodzinę. Może też okazać się dziedziczna.

     O tym, jak przerażający bywa proces starzenia, dowiedzieliśmy się już między innymi z „Wizyty” czy „The Taking of Deborah Logan”. James nie antagonizuje Edny w swoim nowym filmie. Nie przedstawia jej jako wiedźmy, pożerającej małe dzieci; zamiast tego próbuje bohaterkę zrozumieć. Maluje ją w depresyjnych barwach, jako starowinę, której słowa nie są brane na poważnie: nie słuchamy często osób starszych lub niezbyt umiejętnie udajemy zainteresowanie ich problemami i James otwarcie przyznaje, że jest to poważny problem. Kay i Sam co chwilę słyszą, jak babka skarży się na „upiory” skryte w szafie czy pod łóżkiem – lekceważą jednak jej przestrogi, bo brzmią jak wyssane z palca. Edna rozwiesza na ścianach karteczki z instrukcjami jak „uciekaj” lub „nie podążaj za tym”. Czy to jedynie przejaw demencji, czy w domu faktycznie czai się ktoś lub coś?

     „Relic” to horror o wielkiej duszy. Film organiczny i przenikliwy, tętniący od prawdziwych emocji. Choć wydany przez IFC Midnight, przypomina pozycje z katalogu A24. Swoje bohaterki i ich wnętrza obnaża przed kamerą bardzo powoli, ale finalnie daje nam wgląd w najbardziej intymne zakątki ich duszy, pokazuje najbardziej surowe z emocji. Świadomość, że możemy utracić ukochaną osobę, tak naprawdę jeszcze wówczas, gdy jest ona pomiędzy nami, budzi autentyczną grozę. Właśnie o tym traktuje „Relic”: o tym momencie, kiedy spoglądamy w oczy osoby z demencją starczą, a w środku nie ma już nikogo. Edna stopniowo przeobraża się w nieznaną rodzinie kobietę, choć można odnieść wrażenie, że podejmuje walkę o własne „ja”, próbując je ocalić. Kiedy kompulsywnie zjada wyrwane z albumu fotografie, chce przełknąć wspomnienia pięknej przeszłości. Jest w tym pewien dający do myślenia symbolizm.

Relic1

     „Relic” stanowi kwintesencję slow burnu. Nie wszystko zostaje w nim wyłożone na ławę na nasze zawołanie, a James wcale nie śpieszy się, by wyjaśnić zawiłości fabuły. Akty pierwszy i drugi mogą niektórych widzów zmęczyć – zwłaszcza gdy są oni na bakier z kontemplacyjnym kinem grozy o ospałej narracji. Mniej więcej około sześćdziesiątej minuty możecie liczyć jednak na efekt „wow”, który wynagrodzi cały trud. Rzucę spoilerem, by nie pozostawić swoich słów bez pokrycia. Niesamowity i bez reszty oryginalny okazuje się pomysł z labiryntem, który wyrasta z garderoby Edny i zdaje się przeczyć prawom fizyki. Nasuwa wprawdzie na myśl fabułę znaną z „House of Leaves” Danielewskiego (gdzie układ domu wewnątrz miał zupełnie inne wymiary niż na zewnątrz), ale to nie do końca to samo. Finał filmu oparty jest na logice koszmaru sennego i najzwyczajniej w świecie straszy, bo nie sposób przewidzieć, dokąd nas doprowadzi. Dużym zaskoczeniem okazują się nawiązania do starej szkoły body horroru i pomysłowe wykorzystanie praktycznych efektów gore.

     Imponują role aktorskie w wykonaniu tercetu aktorek (wszystkie kreacje są ambitne i zniuansowane), a także praca operatorska Charliego Sarroffa, który potrafi grać paletą najbardziej melancholijnych barw i dzięki nim buduje atmosferę realnej grozy. Statyczne ujęcia przyciemnionych korytarzy, na wpół otwartych drzwi czy ruszających się gdzieś w tle cieni naprawdę jeżą włos na głowie. Z kolei dzięki efektom dźwiękowym udało się oddać zaburzenia czucia i pamięci, odczuwane przez Ednę i często sygnalizujące nadejście demencji w realnym życiu. „Relic” to horror na wskroś rzeczywisty, straszący tym wszystkim, co spotkać może każdego z nas. James stawia na grozę egzystencjalną, podobnie jak Jennifer Kent w „Babadooku”.

   Film – nietypowy miks horroru psychologicznego, cielesnego i paranormalnego – dał swojej reżyserce pole do obserwacji trudnych, niechętnie podejmowanych w kinie zjawisk. Jeśli przyjmiemy, że „The Witch” Eggersa stanowiła alegorię budzącej się kobiecości, „Relic” to raczej paraboliczne spojrzenie na zmierzch ludzkiego życia – spojrzenie gorzkie i nihilistyczne, ale nieprzekłamane. Film został wyprodukowany przez Jake’a Gyllenhaala i jego spółkę Nine Stories Prd.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmawka, Movies Room oraz Filmweb. Stronę His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Relic4

07

Dodaj komentarz