Filmowe podsumowanie 2015 roku: 25 najlepszych horrorów (cz. I)

2015

Honorable mention: „Nightlight”, „Final Girl”, „Enter the Dangerous Mind”

xHonorableM

25. „Hellions”

Hellions

     „Hellions” w reżyserii Bruce’a McDonalda najbardziej imponuje, gdy zamiast ukazywać halloween w sposób ugładzony przypomina, że jest to święto wywodzące się z tradycji pogańskiej, a zdaniem niektórych mające silne korzenie w czarnej magii. Scenarzysta Pascal Trottier nadał pisanemu przez siebie filmowi gęstą, niezwykle mroczną atmosferę. Nie ma w jego skrypcie miejsca na półśrodki – „Hellions” to ponury horror, gardzący komediowymi paliatywami. Bardziej niż sceny początkowe, przedstawiające miejsce akcji jako „dyniową stolicę świata”, urzekają finałowe momenty filmu. Dymem i przenikliwym chłodem roztaczają one niemal zapach prawdziwej, melancholijnej jesieni.

24. „Wyrmwood”

Wyrmwood

     „Wyrmwood” nieco wysuszony dziś nurt filmów ozploitation reprezentuje godniej niż pozycje z ostatnich lat: „Storm Warning” czy „The Loved Ones”. Jest szalenie oryginalny i pełen życia, sprawia wrażenie skrzyżowania „The Rover” Davida Michôda ze splatterami Petera Jacksona. Reżyser Kiah Roache-Turner wykazuje się dużą pewnością możliwości twórczych.

23. „Welp”

Welp

     Jonas Govaerts, choć nie zadaje sobie trudu zgłębienia rysu postaci drugoplanowych, pilnie przygląda się poczynaniom i emocjom Sama. Z tego powodu „Welp” można nazwać horrorem skoncentrowanym na głównym bohaterze. Przykładnie odegrany przez Maurice’a Luijtena protagonista to figura słaba i tragiczna. Znienawidzony przez kolegów, dręczony fizycznie oraz psychicznie przez opiekuna, Sam dzieli pewne podobieństwa z Kaiem – filmowym czarnym charakterem. Właśnie dlatego nawiązuje z nim nić porozumienia, a nawet zawiera swego rodzaju sojusz odmieńców. Relacja skazanych na społeczne odrzucenie chłopców to najjaśniejszy punkt filmowego scenariusza.

22. „Dorchester’s Revenge: The Return of Crinoline Head” aka „Dollface”

DorchRevRetOfCrinHead

     Kontynuacja opus magnum Tomm’yego Fairclotha działa na wielu szczeblach, ponieważ reżyser nie traktuje realizowanego przez siebie materiału ze śmiertelną powagą. „Dollface” to w dużej mierze pastisz slashera, nie silący się na bycie mądrzejszym niż sam podgatunek by na to pozwalał. Nawet jeśli nie jest dziełem szczególnie łebskim i pomysłowym, okazuje się nieodparcie zabawny. Do łez rozweselają wykreowane przez reżysera (a zarazem scenarzystę) postaci, salwy śmiechu wywołują też absurdalne sytuacje. Z grona licznych bohaterów najbardziej wyróżniają się trzy ordynarne drag queens, których tyleż pieprznym co przesłodzonym pogawędkom przysłuchujemy się niczym uroczystym orędziom. Karykaturalne i draczne performerki kradną show przy pomocy kolorowych piór, trzepocząc uwodzicielsko sztucznymi rzęsami. W kolejce do wyrżnięcia przez tytułowego zabójcę stoi także ikona horroru klasy „C”, wiecznie młoda Debbie Rochon. Jej Betsy to klnąca jak szewc seksbomba na miarę Ethel (Carol Locatell) z „Piątku, trzynastego V: Nowego początku”.

21. „Tales of Halloween”

Talesofhalloween

     Antologia wyreżyserowana przez dwunastu utalentowanych twórców – między innymi Neila Marshalla oraz Darrena Lynna Bousmana. Choć nie wszystkie segmenty filmu okazują się w pełni trafione, nie ma tu miejsca na chałturę. Na szczególne wyróżnienie zasługują odsłony autorstwa Axelle Carolyn i Lucky’ego McKee. W pierwszej wracająca z seansu spirytystycznego kobieta odnosi wrażenie, że ktoś podąża jej śladem. Historia jest prosta, lecz bardzo efektowna. Nowelka McKee to surrealistyczno-humorystyczna wariacja na temat baśni braci Grimm, warta rozpatrzenia pod kątem psychologicznym.

20. „Suburban Gothic”

SuburbanGothic

     Matthew Gray Gubler i Kat Dennings tworzą bardzo zgrany ekranowy duet. On jest otwartym na świat(y) ekscentrykiem z seksownie bezładnym fryzem, o jeszcze seksowniejszym umyśle, przez miejscowych pijaczków branym za „pedała”. Ona – nonkonformistyczną gotką z sąsiedztwa, skrzyżowaniem Jody Marken z „Krwi niewinnych” ze… spłukaną dziewczyną Michaela Patricka Kinga, Max. Oboje przemawiają ciętym jęzorem Richarda Batesa Jr., który swemu komediowemu zacięciu dowiódł już trzy lata temu, wydając mocno skąpany w wisielczym humorze horror „Excision”. „Suburban Gothic” także potrafi rozśmieszać za pośrednictwem strachu, lecz najlepiej sprawdza się, gdy swobodnie kpi z pozornej idylli tytułowych peryferii miast.

19. „Felt”

Felt

     „Felt” cechuje się osobliwą symboliką, jaką Banker wpoił w każde niemal ujęcie z udziałem Amy. W jednej ze scen, niczym pomylony superbohater, paraduje ona przed kamerą w kostiumie z doszytym, plastikowym penisem. W ten sposób przejmuje na swe wątłe ciało męską siłę – przekonała się już boleśnie, że penis to poręka władzy. Współczujemy Amy i chcemy, by jej cierpienia zostały odkupione. Nie możemy nazwać jej jednak superbohaterką; nie w perspektywie finału filmu, w którym z ofiary przemienia się ona w potwora. Rozbieżny gatunkowo projekt Bankera gwarantuje kuriozalny seans, który – zupełnie tak, jak postać centralną – ciężko jest oceniać jedną miarą. To obraz intymny i emocjonalny, dający możliwość wielopoziomowej interpretacji fabuły. Niektórym widzom „Felt” wyda się feministyczno-artystowskim bełkotem. Innym przyniesie ulgę oraz poczucie bycia zrozumianym.

18. „Area 51”

Area51

     Oren Peli i członkowie jego filmowej ekipy postawili na umiar. W ich dziele nie ma miejsca na rozbuchane efekty specjalne, jest zaś na takie, które na ekranie goszczą rzadko i nie odwracają uwagi od priorytetów scenariusza – atmosfery niebezpieczeństwa, tajemnicy. „Area 51” nie udaje filmu, którym nie jest: jako horror niezależny operuje niewielkim budżetem, rozsądnie pożytkowanym przez producentów.

17. „Late Phases”

LatePhases

     W stosunku do głównego bohatera odczuwamy niejako żal: Ambrose jest zgorzkniały, nieakceptowany społecznie, samotny do bólu, wreszcie niewidomy w szerokim ujęciu tego terminu – niezdolny patrzeć tak oczyma, jak i sercem. Nick Damici, odtwórca roli pierwszoplanowej, nie przyjmuje jednak postawy ofiary. Jego bohater jest na tyle silny i bezkompromisowy, że bledną przy nim aktorzy charakterystyczni – Larry Fessenden czy Tom Noonan, znani przecież fanom X muzy z impetu i charyzmy. W miarę upływu filmu poznajemy przyczyny stojące za transformacją Ambrose’a w zimnego tetryka. Jak się okazuje, udział w wojnie wietnamskiej wywarł na nim trwałe piętno. „Bóg nie chce się ze mną bratać, a ja nie chcę mieć nic wspólnego z nim”, powiedział sobie po wysadzeniu w powietrze sześciolatka. Ambrose – człowiek wielu sprzeczności – jest postacią tyleż bezbożną, co i niezaprzeczalnie boską. „Late Phases” stanowi natomiast pełne dojrzałego metaforyzmu, świeże spojrzenie na kino wilkołacze.

16. „We Are Still Here”

WeAreStillHere

     W swym pełnometrażowym debiucie Ted Geoghegan postawił na suspens i powściągliwość, nie na tanie efekciarstwo. Jego projekt nosi pewne cechy typowe dla współczesnych horrorów, ale z gracją omija wszelkie wiążące się z nimi pułapki. Gdy przywala po oczach i uszach gromkim jump scare’m, robi to z diabelskim wyczuciem czasu oraz nastroju oglądającego, który to podskakuje w fotelu. Nie inaczej sprawa ma się w przypadku inspiracji kinem minionej epoki – która dla twórców bieżącego kina grozy stała się jakby obowiązkiem. „We Are Still Here” nie szasta gatunkowymi nawiązaniami na prawo i lewo. Z umiarem korzysta z plonów duchowego spadkobrania, cytując głównie jednego tylko reżysera: Lucio Fulciego, którego „Dom przy cmentarzu” stanowił dla Geoghegana biblię. Da się zauważyć miłość młodego reżysera do nurtu włoskiego, znanego przezeń od podszewki.

15. „Wizyta”

TheVisit

     Mało kto spodziewał się po tym filmie wiele. M. Night Shyamalan wymierzył jednak wszystkim, którzy w niego wątpili pstryczka w nos. Jego „Wizyta” nie tylko wyłamuje się ze stereotypu miernie skleconego horroru typu found footage, ale też okazuje się dziełem technicznie nienagannym. Zdjęcia nakręcone zostały „z ręki”, lecz nie od ręki: precyzyjnie wykadrowany i nasycony realizmem obraz oddala „Wizytę” o lata świetlne od takich niewypałów, jak „Re-Kill” czy „Tape 407”. Nade wszystko uwagę zwraca jednak zaskakujący scenariusz autorstwa samego reżysera, w standardowym mu stylu nieprzewidywalny, lecz także – co warto odnotować – nienużący i stawiający wyraźny akcent na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Nazwijmy jeszcze „Wizytę” – całkiem należycie – horrorem absolutnie przerażającym, a w rezultacie otrzymamy najlepszy film Shyamalana od czasu „Osady”.

14. „The Green Inferno”

Green Inferno

     Eli Roth wie, jak zabiegać o poruszenie. Warto wspomnieć tu dwie sekwencje z jego długo wyczekiwanego horroru o kanibalach. W pierwszej nieszczęsny członek studenckiej ekspedycji trafia w łapy plemiennych barbarzyńców i, powoli rozczłonkowywany, ginie bardzo krwawą śmiercią. W drugiej ze scen uczniacy zostają schwytani przez rozwrzeszczanych tubylców i są prowadzeni do klatek. Przyprawiająca o dreszcze, kilkuminutowa sekwencja jest tym efektowniejsza, że pogrywa z niepewnością bohaterów: młodzi przeżyli właśnie wypadek lotniczy, przez co znajdują się w stanie otępienia. Eskortowani przez karczemnych kanibali, stopniowo, z przerażeniem zdają sobie sprawę, co ich czeka. „Green Inferno” – inspirowany włoskim kinem grozy – nie sprawi Rothowi nowych fanów, lecz nie odbierze mu też dotychczasowych. Jako spaghetti splatter z prawdziwego zdarzenia, film bardziej niż na przekazie merytorycznej treści kładzie nacisk na szokowaniu i obrzydzaniu. Ciekawym okazuje się fakt, że eksploatacja ciała równa się tu z przemyśleniami Rotha na temat nagminnego zezwierzęcenia mass mediów. Nie bez znaczenia pozostaje także policzek wykierowany przez reżysera w stronę niedoinformowanych, źle zorganizowanych zapaleńców, którzy swoim aktywizmem bardziej szkodzą niż pomagają.

ZOBACZ WIĘCEJ (miejsca 13-1)

3 myśli w temacie “Filmowe podsumowanie 2015 roku: 25 najlepszych horrorów (cz. I)”

Dodaj komentarz