Dead end town that just got deader

            Ileż to już razy twórcy kina grozy zabierali nas na jankeskie przedmieścia, by udowodnić, że za białym płotkiem kryje się tak naprawdę amerykański koszmar. W bezbłędnym „Halloween” John Carpenter za sąsiada głodnych łakoci dzieci podstawił psychopatycznego Michaela Myersa. Bohaterem „Ojczyma” i jego remake’u był niezrównoważony emocjonalnie pan domu. W „Koszmarze z ulicy Wiązów” pod krwawą płachtą zakamuflowano natomiast krytykę małomiasteczkowej opresji społecznej. Do Carpentera i Wesa Cravena dołącza teraz Richard Bates Jr. wraz ze swym drugim filmem fabularnym „Suburban Gothic”, w którym zacisznymi przedmieściami spływa fala… śmiechu.

suburbgoth

     Raymond (Matthew Gray Gubler) ukończył właśnie studia biznesowe i uzyskał dyplom MBA. Radość ze zdobycia prestiżowego stopnia naukowego szybko ustępuje miejsca goryczy. Nie mogąc znaleźć żadnego zatrudnienia, po serii porażek i upokorzeń, absolwent postanawia zamieszkać z rodzicami. Wprowadza się do dawno zapomnianego pokoju z dzieciństwa, gdzie większość czasu spędza schowany pod kołdrą we wzorzyste statki kosmiczne. Kiedy indziej upija się w lokalnej mordowni, prowadzonej przez koleżankę z liceum, Beccę (Kat Dennings). To właśnie ona pomoże Raymondowi uporać się z trupami ukrytymi w jego szafie – trupami jak najbardziej dosłownymi, nawiedzającymi rodzinny dom bohatera. Zblazowany chłopak – byłbym zapomniał – jest bowiem medium.

     „Suburban Gothic” Richarda Batesa Jr., choć jawnie nawiązuje do takich klasyków jak „Sok z żuka” czy „Przerażacze”, nie jest horrorem najwyższych lotów. Na szczęście nie miał być, a popisowo spisuje się jako czarna komedia. Gubler i Dennings tworzą bardzo zgrany ekranowy duet. On jest otwartym na świat(y) ekscentrykiem z seksownie bezładnym fryzem, o jeszcze seksowniejszym umyśle, przez miejscowych pijaczków branym za „pedała”. Ona – nonkonformistyczną gotką z sąsiedztwa, skrzyżowaniem Jody Marken z „Krwi niewinnych” ze… spłukaną dziewczyną Michaela Patricka Kinga, Max. Oboje przemawiają ciętym jęzorem Batesa Jr., który swemu komediowemu zacięciu dowiódł już trzy lata temu, wydając mocno skąpany w wisielczym humorze horror „Excision”. „Suburban Gothic” także potrafi rozśmieszać za pośrednictwem strachu, lecz najlepiej sprawdza się, gdy swobodnie kpi z pozornej idylli tytułowych peryferii miast. Do łez bawią sceny konfrontacji Raymonda z jego rodzicami, zwłaszcza z ojcem-burakiem (Ray Wise). Raymond i Donald kochają się oraz szczerze nienawidzą, a ich pojedynki na słowa i gesty mają równie epicki rozmach co batalie Sue Sylvester i Willa Schuestera w niezasłużenie zapomnianym serialu „Glee”. Jakby tego było mało, role cameo odgrywają w „Suburban Gothic” takie indywidua jak John Waters, Jack Plotnick i Jeffrey Combs.

     Wszystkie te komiczne fajerwerki przekreślają alternatywę odebrania „Suburban Gothic” jako połowicznie choćby udanego horroru. Nawet gdyby z chirurgiczną precyzją wyciąć ze scenariusza całą żartobliwość, film Batesa Jr. nie imponowałby w swej grozie – raziłby przejaskrawionymi efektami komputerowymi, nużyłby sztampą entej opowieści o nawiedzonym domu. Bates Jr. miał świadomość, że musi temu zaradzić; wiedział, jak ubarwić swój obraz, a jednocześnie oczarować widza. Wykazał się zjadliwym poczuciem humoru oraz zmysłem obserwacji. Druga fabuła w jego karierze w warstwie kulturowo-obyczajowej jest niemniej autentyczna i w tej prawdzie smagająca niż „Polyester” autorstwa wspomnianego Johna Watersa. Podobnie jak nieśmiertelna satyra z lat 80. prowokuje też permanentny uśmiech na twarzy.

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

6 i pol

Jeden komentarz na temat “Dead end town that just got deader”

Dodaj komentarz