Ostatni dom. [„The Owners”, 2020]

Nie wszystko jest białe lub czarne, a antybohater czasem potrafi stać się ofiarą, zdaną na łaskę niepozornego do niedawna kata. Oglądając „The Owners”, nowy horror Juliusa Berga, zdobędzie się Wam na rozmowy z małym ekranem. „Psst, bando nastoletnich łobuzów! Zabierajcie cztery litery w troki i żwawym krokiem maszerujcie do domu, bo doktorek o dziadkowym głosie ewidentnie ma problemy z gniewem.”

W „The Owners” czworo chłystków postanawia obrobić posiadłość pełną upiornych niespodzianek. Zgodnie z tradycją thrillerów typu „włamałeś się do złego domu”, Gaz i członkowie jego ekipy wpadają w pułapkę bez wyjścia, zgubieni przez własną chciwość i butę. Wiejska willa, należąca do lekarza i chorej na demencję małżonki, staje się miejscem walki dwóch pokoleń – to starsze, ku zaskoczeniu rzezimieszków, ma w sobie tyle ikry, by odwrócić sytuację na swoją krwawą korzyść.

Berg miesza credo typowe dla home invasion movies z młodzieżowym heistem. Wychodzi z tego coś na kształt „Nie oddychaj” i niedawnego „Villains”, choć najciekawiej wybrzmiewają w filmie podobieństwa do Cravenowskiego „W mroku pod schodami”. Maski gazowe, piwniczne niewole, pejczyki i towarzyszące im odgłosy chłostanego ciała – w „The Owners” dostajemy to wszystko; brakuje tylko, by dr Huggins zaczął paradować przed młodymi w skórzanym kombinezonie. Staruszkowie naprawdę potrafią się bawić: biegłości w technikach odurzania i władania igłą pozazdrościliby im miłośnicy chemseksu. Złodzieje, którzy przyszli zabrać, co nieswoje, dostają od Hugginsa i doktorowej brutalną nauczkę.

Najlepiej ogląda się właśnie perwersyjny finał „The Owners”, nawet jeśli nie przynosi on większych zaskoczeń (rozwiązanie akcji można uznać za sztampowe). By dobrnąć do satysfakcjonującej konkluzji, trzeba jednak przemęczyć się z nieciekawym wstępem i rozwinięciem fabuły. Berg trochę zbyt późno puszcza wodze fantazji, a początek „The Owners” będzie Wam obojętny, jeśli nastawiacie się na odrobinę pikanterii – tę przekreślają bowiem nadmiar dialogów i błahe konflikty. Maisie Williams tworzy ekspansywną i zadziorną kreację, dzięki której może zdoła odciąć się od postaci Aryi Stark z „Gry o tron”. Jeszcze lepsza jest Rita Tushingham, kojarzona z brytyjskim kinem nowofalowym, w roli duchowo synonimicznej do tej, którą Deanna Dunagan wsławiła się w „Wizycie”. Serię najbardziej szokujących sekwencji zamknięto w zwężonym, niemal kwadratowym formacie obrazu, zapewne, by przywołać uczucie ejtisowej nostalgii (film toczy się dekadę później). Zabieg udał się Bergowi, nawet jeśli nie mógłby ujść za oryginalny. W świecie horroru korzystał z niego ostatnio Robert Eggers, poza nim – między innymi Xavier Dolan.

Film oparto na powieści „Une nuit de pleine lune” Hermanna i Yvesa H. Uwaga na kilka dosadnych scen gore (które pewnych widzów zwyczajnie obrzydzą) oraz mocno kampowy epilog.

Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmawka, Movies Room oraz Filmweb. Stronę His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Dodaj komentarz