Więcej znaczy mniej

     Istnieją filmy, które jeszcze na długo przed premierą skazane są na sukces. Wzięty reżyser, aktor na fali – mogą oni być gwarancją sukcesu w przypadku najsłabszych projektów. Jednak częściej do kin przyciąga widzów historia, a dokładnie bohater. W omawianym dziełku spod ręki Ronny’ego Yu (Narzeczona Laleczki Chucky) pojawiają się aż dwie kultowe postacie – i to kultowe w najbardziej dosadnym tego słowa znaczeniu. Freddy Krueger i Jason Voorhees to kluczowe ikony kina, bożyszcza każdego szanującego się fana horroru.

     Podstawowa kwestia, której przed nakręceniem Freddy’ego kontra Jasona ani sekundy nie poświęcili twórcy to, czy po dziesiątkach mniej lub bardziej udanych sequeli widownia obu gigantów kina grozy nadal ma ochotę oglądać swoich pupili. W Freddy’s Dead: The Final Nightmare Kruegerowi zdarzyło się dosiąść miotły w spiczastym kapeluszu, a w jeszcze bardziej szmatławym Jasonie X tytułowy morderca wylądował na statku kosmicznym. Kolejne kontynuacje, choć najczęściej mogły pochwalić się dobrymi wynikami box office’owymi dookoła świata, sięgały wyżyn głupoty. Nie inaczej w przypadku spin-offa obu popularnych serii, scenariusz i prowadzenie fabuły obfituje w niedorzeczność.

     W dżdżysty wieczór licealiści ze Springwood spotykają się w domu Lori, cnotliwej i biuściastej grzecznej dziewczynki o wyglądzie gwiazdy filmów dla dorosłych. Paradoksalna postać głównej bohaterki nie jest jednak tak wielkim kuriozum jak sam Jason, który – powstawszy ze swojego leśnego grobu (czy w którejś z ostatnich części sagi  Friday the 13th  został pochowany wśród głuszy?) – rusza na ulicę Wiązów, by złożyć wizytę nastoletnim protagonistom. Serie Kruegera i Voorheesa zawsze cechowały się dużym pokrewieństwem, nie powinien więc dziwić fakt, że Crystal Lake (New Jersey) znajduje się o rzut beretem od Springwood (Ohio)… Niemniej przyjaciel Lori ginie, zabity przez Jasona w jej własnym domu – niegdyś miejscu licznych mordów. Ściąga to ponowną uwagę na dawno zapomniane zbrodnie Freddy’ego. Krueger będzie mógł powrócić z otchłani piekła dopiero, gdy miastem wstrząśnie panika.

     Przez dziury logicznościowe perforujące skrypt autorstwa Damiana Shannona i Marka Swifta z powodzeniem przelecieć mógłby pojazd kosmiczny z  „Jasona X. Mało rzutki duet scenarzystów, powoli zaczynający w swej twórczości upodabniać się do nikczemnego tandemu Adam Gierasch/Jace Anderson, śmiało może spodziewać się długoletniej pogardy wśród miłośników slasherów; z pożądanych gorliwie Freddy’ego kontra Jasona i remake’u Piątku, trzynastego  (2009) uczynił w końcu filmy wątpliwej jakości.

     Poza oczywistą głupotą całej historii starcia pary tytanów kina grozy – zbyt wiele razy już „finalnie” unicestwianych przez zaradnych nastolatków,  Freddy vs. Jason  razi na innych płaszczyznach. Postaci zarysowane są w mało ambitny sposób, odzwierciedlając jedynie stereotypy amerykańskiej młodzieży. Odgrywane są zresztą przez ekipę kiepskich aktorów, albo sprawiających wrażenie znudzonych, albo w scenach wymagających minimum powagi rzucających głupawe uśmieszki (jakim cudem za występ w tym filmie Jason Ritter został wyróżniony przez Academy of Science Fiction, Fantasy & Horror Films – pozostanie mi zastanawiać się do końca życia…). Efekty specjalne, w tym hektolitry bardzo sztucznej krwi, biją po oczach, przypominając dokonania najsłabszych włoskich twórców kina grozy. Szczególnie tandetna okazuje się bitwa Voorheesa i Kruegera. Mordobicia, obcinanie palców, obrywanie kończyn – to wszystko wyraźnie podkreśla, że Freddy kontra Jason  znajduje się lata świetlne od suspensu pierwszego Koszmaru z ulicy Wiązów  i Piątku, trzynastego. W końcu dochodzimy do wniosku, że projekt (który i tak przeszedł przez blisko piętnastoletni „development hell”) mógłby nie powstać.

     Mimo całej okropności, jaką cechuje się denny obraz Yu,  Freddy vs. Jason został pozytywnie odebrany przez widownię. Tworzony z zamiarem wypuszczenia na rynek video, film trafił do kin (prawie…) na całym globie (…choć i w Polsce sprzedał się dobrze na nośnikach DVD). Nie oznacza to, że Yu nakręcił dobry lub chociaż znośny obraz. Dziesiątki mniej lub bardziej kosmetycznych zmian, jakie wprowadzono do scenariusza, nie wpłynęły na ostateczną formę horroru dobrze. Ten wymagający projekt nie mógł dojść do skutku przez grubo ponad dekadę, a ujrzał światło dzienne jako na wpół amatorska sieczka w wydaniu nieodpowiedzialnej ekipy realizacyjnej. Bez cienia wątpliwości można okrzyknąć Freddy’ego kontra Jasona najbardziej rozczarowującym horrorem ostatnich lat.

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

05

Dodaj komentarz