Gore górą

     Gdybym miał stworzyć subiektywny ranking co bardziej zapomnianych, ale też niedowartościowanych horrorów, „Zabójca Rosemary” plasowałby się w nim wysoko. Film nie jest arcydziełem, tym bardziej nie jest mielizną. To harmonijny, old-schoolowy slasher, który jeszcze dla niejednego widza okaże się bajecznym zaskoczeniem.

     Rok 1945, koniec drugiej wojny światowej. Jeden z amerykańskich bohaterów wojennych powraca z frontu, przyjeżdżając do prowincjonalnego Avalon Bay. Żołnierz nie ma szczęścia – dowiaduje się, że został porzucony przez narzeczoną. Ta sama dziewczyna ginie wkrótce potem na balu maturalnym, brutalnie zamordowana. Sprawca zbrodni, mężczyzna w pełnym wojskowym kombinezonie, okazuje się nieuchwytny, a burmistrz Avalon Bay na długie lata zakazuje organizowania potańcówek na zakończenie liceum. Dopiero po trzydziestu pięciu wiosnach zwyczaj zostaje przywrócony. Młoda Pam MacDonald, dziewczyna zastępcy szeryfa, jeszcze nie wie, że stanie oko w oko z dawno uznanym za miejską legendę zabójcą.

     Jako klasyczny reprezentant prądu stalk ‚n’ slash „Zabójca Rosemary” wychodzi z tych samych założeń, co pierwszy „Piątek, trzynastego” czy mniej doceniany „Terror w pociągu”. Nazwa zdradza ideę nurtu drobiazgowo. Efektownie prześladować i jeszcze błyskotliwiej pozbawić życia – takimi przesłankami kierują się źli horroru lat 1980-1983, który to okres z całą pewnością formułę stalk ‚n’ slash wyeksploatował co do joty. Twórczy zabieg prowadzenia filmowego slashera dał obraz najlepszym pozycjom, które złożyły się na złotą erę tego krwawego podgatunku właśnie na początku lat 80.

     „Zabójcy Rosemary” kreatywności nie powinno się odmawiać, choć to film tylko dobry. Nie jest to gładka horrorowa powierzchnia. Nawierzchnię pokrywają tu bruzdy i wybrzuszenia. Niespełna dziewięćdziesiąt minut akcji przypomina sinusoidę – raz jest ciekawie, raz mniej. Traf jednak chciał, że reżyserię powierzono tutaj nie Tomowi DeSimonowi (bezbarwna „Piekielna noc”, także z roku 1981), a Josephowi Zito, który już w trzy lata po wątłym sukcesie omawianego obrazu dał się poznać jako twórca solidnego „Piątku, trzynastego IV: Ostatniego rozdziału”.

     Trzeci fabularny projekt Josepha Zito („Zaginiony w akcji”, „Czerwony skorpion”) potrafi nastraszyć – przynajmniej wówczas, kiedy nie męczy dłużyznami. Wprawdzie na fotelu z lękiem podskoczymy tylko bardzo tego chcąc, bowiem na bezrefleksyjny strach nie ma u Zito miejsca, ale i sama trwoga wzniecana jest inaczej niż „Psychozie” czy „Egzorcyście”. Okazuje się, że krew potrafi przerazić. „The Prowler” to popis efektów charakteryzatorskich, za którymi stoi czarodziej gore Tom Savini. Nie da się ukryć, że ten konwencjonalny slasher zaskarbił sobie dużą sympatię widzów głównie za sprawą swojej dopracowanej estetyki. Nie kończąc bynajmniej na efektach specjalnych, wszystkie elementy składające się na stronę audiowizualną „Zabójcy Rosemary” wymuskano do perfekcji. Muzyka Richarda Einhorna sprawia już z kolei, że świat staje się piękniejszy…

     „The Prowler” to w swojej specyfice dzieło sztandarowe. Jedna z najbardziej pamiętnych scen w filmie – dobrze znany fanom slasherów „chase scene”, w którym główna heroina robi wszystko, by nie dać nadziać się na widły mordercy-wojaka – bije na głowę kulminacje z najlepszych horrorów całej ubiegłej dekady. Czar kina grozy doby Wesa Cravena, Johna Carpentera i gdzieś z tyłu za nimi Josepha Zito okazuje się być niezastąpiony.

     Dwutytułowy „The Prowler”/„Rosemary’s Killer” to więcej niż średniak. To w gruncie rzeczy przyzwoity, choć na pewno niedopracowany film, który wywiera na odbiorcach sentyment i szczerą sympatię mimo swoich niedostatków. Jest wiele względów, przez które warto sięgnąć po ten opuszczony tytuł – powodem może być jego dziwaczne, upiorne i nieprzewidywalne zakończenie. Niemniej to makabryczne efekty gore od wujka Saviniego już na zawsze pozostaną najmocniejszym komponentem „Zabójcy Rosemary”, jak i etykietą filmu. Gore górą!

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

06

2 myśli w temacie “Gore górą”

Dodaj komentarz