Lin Shaye walczy o lepsze życie. [„Room for Rent”, 2019]

      Niezależny dystrybutor Uncork’d Entertainment nie próżnuje. W ciągu kilku lat swego funkcjonowania zaoferował widzom wszelkie skrajności: taśmowe slashery, dokumenty o Ameryce Donalda Trumpa, bezwstydne mockbustery, a nawet kino queerowe ze Słowenii i Kosowa. Jedną z wielu nowości, jakie wypuściła firma do obiegu streamingowego w tym roku, jest „Room for Rent”, thriller z psychologicznym zacięciem – bo nie psychologiczny sensu stricto – z doskonałą kreacją Lin Shaye na pierwszym planie. Od czasu „American Pets” nie miał Uncork’d w swojej ofercie filmu równie intrygującego.

RfR1

     „Room for Rent” nie okazuje się projektem równie rozpoetyzowanym, co „Amerykańskie pieszczochy”, ale wciąż łatwo układa się pod oczami. Jeśli chodzi o rozwój wewnętrzny bohaterki pierwszoplanowej i dramaturgię kolejnych zdarzeń ma do zaoferowania więcej, bo Joyce Smith (Shaye) to postać daleka od wyświechtanego stereotypu, o wabiąco odmalowanym portrecie. Z jednej strony reżyser Tommy Stovall przedstawia nam żałosną starowinę, która po utracie męża nie potrafi poskładać swojego życia do kupy. Niemniej istnieje też druga perspektywa.

     Poznajemy kobietę udręczoną przez życie, na każdym kroku zmagającą się z przeciwnościami losu i nawet w chwilach, gdy sięga dna (okłamując jedyną powierniczkę, dosypując środku na sen przystojnemu sublokatorowi), stoimy po jej stronie, licząc na happy ending. Siłą „Pokoju do wynajęcia” pozostaje nieustraszony występ Shaye. Aktorka emanuje magnetyzmem, który mocno koliduje z nieczystymi zagrywkami Joyce; w swoim CV nie miała dotąd równie mocnej pozycji – choć dobrze wypadła przecież w „Naznaczonym” i „Sposobie na blondynkę”. Shaye nie boi się ułomności swej postaci. Znajduje się w pozycji ofiary, ale nie pozwala przypiąć sobie takowej łatki. Gra samotną kociarę, która nie tylko czytuje harlequiny, ale też próbuje utożsamić się z ich heroinami; stara się nadać sens starczym latom, nie bacząc na toczone pod nogami kłody. Stovall zwraca uwagę na problem podeszłego wieku i napływającego ze wszech stron ageizmu, który sprawia, że 70-, 80-latki duszą się w swych zmęczonych ciałach, ale rola Shaya podyktowana została duchem empowermentu.

     Film łączy w sobie stylistykę Grand Guignol oraz elementy dramatu, dreszczowca o narastającej obsesji i kina psycho-biddy/hagsploitation. Pomimo niedostatków budżetowych po seansie pozostawia lepsze wrażenie niż wiele produkcji Netfliksa, jakimi zostaliśmy uraczeni w tym lub ubiegłym roku. Wszystko za sprawą empatii scenarzysty, który wie, jak przedstawić izolację Joyce w sposób chwytający za serce, wie, jak mówić o jej lękach i codziennych niepokojach. „Room for Rent” ogląda się dużo łatwiej niż na przykład „Sekretną obsesję” – netfliksowy dreszczowiec, którego przyswajanie sprawiło mi tak dotkliwy ból, że podzieliłem go na cztery „odcinki”… Warto obejrzeć dla samej Lin Shaye – nie codziennie otrzymują 75-latki role przodujące w filmach hollywoodzkich, nawet tych niskobudżetowych.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

RfR3

07

Dodaj komentarz