„Demons… Not so smart”

     O ile wydany bezpośrednio na rynek DVD remake horroru z lat osiemdziesiątych nie zawsze musi okazać się całkowitym nieporozumieniem (patrz April Fool’s Day), o tyle publikowany z pominięciem dystrybucji kinowej remake autorstwa Adama Gierascha i Jace’a Andersona nie ma szans na bycie przyzwoitym filmem. Night of the Demons trzyma kaleki poziom wielu innych niskobudżetowych obrazów wyżej wymienionych, kpiąc sobie raz po raz ze smaku i przyzwoitości widza.

     Historia jest błaha i głupkowata – trudno w końcu po horrorze o nocy demonów oczekiwać skomplikowanej fabuły i zagmatwania wątków. Rzecz dzieje się w Luizjanie. Scena otwierająca film, nakręcona w tonacji taniej sepii, rozgrywa się w roku 1925 w rezydencji państwa Broussard. Młoda kobieta popełnia samobójstwo, skacząc z balkonu z pętlą wokół szyi, domniemanie w ucieczce przed zagrożeniem. Jej ciało zostaje zdekapitowane. Mało wyszukaną opowiastką od tej pory straszą się lokalne dzieciaki, przypisując zajściu paranormalny podtekst. Dekady później w domu Broussardów odbywa się przyjęcie, którego pomysłodawczynią jest ekscentryczna Angela. Grupka nieszczęśników zostaje omyłkowo zamknięta w opuszczonej posiadłości. Decydują się na podróż po piwnicy…

     Tytułowe straszydła zostają uwolnione i epatują komizmem. Night of the Demons to niezamierzona komedia, głupiutki film, w którym antyczne demony giną za sprawą działania… rdzy. Wiele elementów wpływa na beznadziejność projektu, z nieudolnymi efektami specjalnymi i głupio-mądrymi dialogami na czele. Nieprzemyślany scenariusz po wielokroć korzysta z tych samych, mizernych chwytów (lustro + horror = frazes…), które nijak nie są w stanie pochwycić publiki.

     Imponująco prezentuje się obsada filmu. Scream queens i aktorzy znani z pracy przy kinie grozy urzekają jednak nazwiskami, niekoniecznie sztuką aktorską. Diora Baird w słynnej scenie z udziałem szminki nie potrafi odtworzyć infamii, którą przemyciła do pierwowzoru filmu z 1988 Linnea Quigley. Monica Keena tworzy sympatyczną, lecz ambiwalentną i sztampową postać final girl. Znaczna część obsady to trzydziesto-, czterdziestolatkowie udający nastolatków. Nie cieszy nawet występ cameo Quigley – absolutnie niezauważalny i nieistotny.

     Przystępnie odebrać można filmowy soundtrack, o ile jest się fanem heavy metalu czy horror punku. Ścieżka dźwiękowa jest solidna i konsekwentna, a utwory Type O Negative, T.S.O.L., 45 Grave i innych rockowych kapel współgrają z atmosferą filmu, porównywalną poniekąd do tej z horrorów Roba Zombie. Muzyka i wątły cień prawdziwego klimatu to jednak zbyt mało, a sam Night of the Demons stanowi pretekst wyłącznie do ukazania scen lesbijskich hulanek, homofobicznych ucinek, odrażającego seksu z udziałem robactwa wypływającego z różnych otworów cielesnych i – oczywiście – uczynienia z Shannon Elizabeth ladacznicy na ekranie.

     Duet Gierasch/Anderson konsekwentnie kontynuuje straszyć swoimi produkcjami. Night of the Demons to, zaiste, film straszny… Niech konkluzją do tego desperackiego straszaka będzie cytat jednego z bohaterów: „That thing – I think it just tried to fuck me”.

     Recenzja znajduje się także na stronie filmweb.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

03

Jeden komentarz na temat “„Demons… Not so smart””

Dodaj komentarz